Ponoć nic nie dzieje się przez przypadek i wszystko ma sens.. może...
..a moze temu wszystkiemu, co sie dzieje, sami nadajemy sens...nie wiem
któregoś pięknego dnia, niesiona endorfinami, postanowiłam zmienic to i owo w swoim życiu, to i dużo, bo owo, samo wyszło...jak to Rosół mówi, nie tylko kierunek jest ważny, ważny jest tez i wektor, tu wektor okazał się mylny (?) być moze to wrodzony lekki autyzm, albo naiwność, a na pewno jakiś defekt w organizmie nie pozwolił zauważyć mi roznych znaków ostrzegawczych, wykrzykników i pauz...nie czytam w didaskaliach, domysły są zawsze nierozwiązalne przeze mnie... nie widziałam, jak kawałek po kawałku coś się burzy i odpada, sklejałam nierówności, podpierałam nadzieją i wiarą aż wszystko pękło i rozbiło się...lipiec, sierpień, istna sinusoida zdarzeń...unosisz się na wodzie, czasem za mocno zanurzasz bezwolnie twarz w odmętach...na szczęście zawsze gdzieś byla ta pomocna dłoń, która wyciągała na taflę wody...
nie było to dryfowanie, nie był "płyń z prądem"... masakrycznie czasem trudno zrobic sobie kawę i sie uśmiechnąć o poranku, kiedy milion promieni słonecznych przypomina ci jak bardzo coś jest nie tak, sklejanie siebie, składanie siebie, swoich kawałków do przysłowiowego słoika, by potem, jakoś to ogarnąć trwało...
wznoszenie sie na wyżyny "jest dobrze"...bolesna sprawa, maksymalnie trudna, gdy cos bardzo ciągnie Cię w dół i pożera każdy promień radości i nadziei, płyniesz, unosisz się na ciagle rozładowującej sie baterii...
czy to boli...stanąć twarzą w twarz ze sobą, z prawdą, z pomyłką, złym obrotem spraw... zerkasz tylko do lustra i szybko sie chowasz, bo co to widzisz, napawa lękiem...
pomoc...szukanie pomocy jest trudne, otawrcie...to rodzaj przyznania się do porażki, oparcie na kims innym poczuciem słabości...ale kiedy już możesz mało albo nic...zostaje gdzieś przypadek, przyjaciel,, zbieg okoliczności...
i tak od dwóch miesięcy dryfowałam między domem, Warszawą, Lądkiem, Grójcem Warką, Giżyckiem, pustynią, sadem lasem, wodą; robiąc nic lub całkiem coś innego...
czasem trzeba uciec, żeby sobie poradzić, czasem trzeba zamilknąć, by pozwolić siebie usłyszeć...oswajasz demony...przegrywasz z fałszem w sobie...
na skraju niczego i pustki...zaczyna pojawiać sie coś..
brak zapału, to codzienne poszukiwanie promienia, to krzesanie w sobie siły, ten krzyk w ciszy rozbicia... przewarstwiasz się...
nie wiem, kiedy przychodzą siły, może wtedy gdy już nic po ludzku nie możesz, może wtedy, gdy logika traci na wartości, a tylko cud przychodzi z pomocą...mantra codzienności...powtarzalność, małe kroki
szukanie zrozumienia traci na wartości, szukanie traci na wartości... zostaje to co przychodzi w ciszy, spokoju, w prostych czynnościach, które tworzą Cię na nowo
nic już nie jest takie samo
nie chce wiecej takich lekcji
kintsugi... sklejone na nowe... wierzę w moc tego złota...