Obserwatorzy

piątek, 29 grudnia 2017

zatrzymanie


Jedna sekunda i wszystko się zmienia…

Kąt widzenia teraźniejszości nagina się do przeszłości zakreślając totalnie nieznaną przyszłość

Plany, marzenia, bo wszystko musi być określone, mieć swoją datę, swój czas.. bo tak bezpiecznej, tak jest wygodniej

I tu nagle wszystko zamienia się w pesymistyczny znak zapytanie

Co zrobiłam źle? I o dziwo odpowiedzi przychodzą bardziej lub mniej chciane, moje, kogoś , inne, niepotrzebne, pogłębiające i te zimne

A wszystko było tak fajnie zaplanowane, rozpisany plan na styczeń, rozpisany plan biegowy, porady jednego trenera, mało - drugiego, pilates, tempo, prędkości , nowe ciuchy itd. itd… wyznaczony cel…

I wszystko nagle mgliście chwieje się w oddalającej się przeszłości

I w sumie coś, co miało być tylko hobby, stając się przerysowana utratą, tempem domina wszystko burzy, nagle wszystko wydaje się czarne, a miało być tylko przyjemnością

Fakt, ze nie zdążę z formą na końcówkę lutego, staje się dramatem tygodnia…dziś widze jak to bardzo jest bez sensu, bo przecie z w sumie nie o to chodzi

Zapętliłam się…upadek na twarz staje się zbawieniem, zimna woda wylana na głowę, ocaleniem, jakimś przebudzeniem, mówiąc wprost – dostałam po nosie J

Jałowe dywagacje, co dalej nagle znikają, dobrze obudzić się w porę… wieczne kompleksy, że jestem słaba, że nie dość szybko biegam, że ciagle gdzieś na końcu teraz wydają się śmieszne,,, zapętliłam się… stanęłam do konkurencji nie wiem z kim i chciałam wygrać coś, nie wiem co… bo przecież tyle fajnych biegów do zrobienia, bo te góry, które kuszą, bo te wyjazdy, ludzie… dorównać im, gdzies ich spotkać, uchwycić w biegu… bez sensu

W pogoni za cyfra straciłam radość biegania, teraz to widzę…

Straciłam uważność życia, bliskość innych osób wokół mnie… pewnie niektóre sprawy minął bezpowrotnie, rany się zagoją, może ktoś wybaczy nieobecność przy porannej kawie…

Dwa tygodnie przymusowego slow okazuje się balsamem na dusze, bo...są innej książki niż o bieganiu, bo można przeleżeć na kanapie oglądając do późna kolejny film, w końcu wyprasować te stosy skrzętnie chowane na strychu, upiec ciasto i po prostu pójść, pójść na spacer…

I tak kolejne dni grudnia domykają zmiany mego życia, wszystko, totalnie wszystko zaczynam od nowa, i… sama tak wybrałam… po środku nowego lądu z 40 tka na karku z jedna dużą asekuracją wiary kreślę w myślach nowy plan

Czy coś zrobiłam źle w tym roku? Pewnie dużo tego było, ile osob tyle opinii, ile zdarzeń, tyle możliwości…

Obiecuję sobie być bardziej uważną, być bliżej siebie z otwartością na innych…

Warto się zatrzymać i zobaczyć, co mijamy

i...warto kupić sprężyny ;-)

czwartek, 21 grudnia 2017

czekanie...

dzień pełen pozytywnych emocji, czy po prostu przesilenie zimowe, które spać nie daje, krążące myśli wokół jednej osi wybijają ze snu...
Wierzę, że kurz już opadał i można zacząć normalne życie... czekanie przewaliło się w nowe działanie, warto czasem czekać, pozwolić by czas płyną i z każdą minutą wyraźniej pokazał właściwy kierunek, czekanie trzeba też czymś wypełnić, by pustką nie wiało i nie było miarą straconego czasu...
dzieje się, w głowie przypływy i odpływy, zmienny tryb dnia, odbija się nowym, nowym kształtem, nowym poznaniem, nowym odkryciem i choć przecież wszystko znane, ustalone, wybrane, z każdą minutą nabiera nowej barwy
nigdy nie sądziłam, że mały krok o tempie bardzo średnim zaprowadzi mnie tu, gdzie jestem...
bo przecież wszystko budowane było na stale, na zawsze, na do końca...
zmienne koleje losu? po prostu zmiana kierunku, mikro odchylenie od osi schematu prowadzi w nową stronę...
i wtedy już drogi się mijają, one nawet nie spotykają się, gdyż jak? idą uparcie przed siebie, rozbijają schemat i przyzwyczajenie...
nowe....
ciężar wbitego kija w mrowisko czuć było, nie skupiać się na tym, przetrwać, nadać myślom kształt, odrzucić oczekiwania wielu , ukryć się, by stworzyć coś swojego, bez wpływu, nacisku...
zawsze myślałam komiwojażer ze mnie... ale nie, to podróż... piękna podróż, gdy swoimi decyzjami kreśli się przystanek i nadaje tempo zdarzeniom...
Teraz to tylko utrzymać, nadać kształt marzeniom, pozwolić im  rozwinąć skrzydła, otwierać na świat w kolejności właściwej... ostrożnie robić swoje...
rzucone pytanie w Kosmos przychodzi zaskakującą, szybką odpowiedzią, szczęście czy nagroda?
kilka lat, dodatkowe kilometry i jest się w całkowicie innym miejscu...
szczęściara ze mnie, gdyż poziom endorfin spokojnych spać nie daje, przebierają nogami czekając na otwarcie drzwi... jeszcze trochę i znowu popędzą ku wiośnie :-)
I tak można mnożyć zachwyt na życiem rzucając kolejne przykłady, jak to ręka wyciągnięta po marzenia obdarowana zostaje obficie... tu i teraz, ze świadomością, że dziś jest tylko częścią całości...
brak snu miarą cierpliwości?


tak, każdy ma swój maraton ;-)




środa, 8 listopada 2017

Podsumowanie

    Dawno mnie tu nie było, czas wrócić do dobrych tradycji...
Regeneracja zakończona, przebiegnięte o poranku 5 km rozpoczyna kolejny rok biegowy
wszyscy coś podsumowują wiec może i ja?
    W tym roku mało startów w porównaniu z tym co było wcześniej, zero zawodów na 5,10 czy połówkę, jeden piękny matron w Rzymie z życiówka, w dobrym towarzystwie, o deszczu, w wiecznym mieście, marzenie się spełniło reszta to cudne Ultra :-) i wolontariat biegowy :-)
   A wszystko zaczęło się od Śledzia :-) zimą, na koniec karnawału, w puszczy, w pięknych okolicznościach przyrody, nocleg w monastyrze, bieg na metę, gdyż o dziwo jesteśmy spóźnieni, a potem tylko fajna przygoda, która uczy dużo.
   Kwietniowy support w Łodzi, chłopaki biegną 12 godzinny bieg, ciągle jeszcze z otwartymi szeroko źrenicami podziwiam...większość ekipy, to vege, co potwierdza, że można bez słoniny być herosem ;-) i... jakby tu ująć ...Julek jednak dialoguje :-)
   Majowe 70 km na Podkarpackim, i tu jest bajka :-) dawno nie cieszyłam się tak biegiem, totalna wolność, pierwszy długi bieg sama na sama ze sobą, ja i przyroda, czasem człowiek, który potrzebuje dialogu non stop...a ja? a ja nie lubię.. taki fakt :-) wolę ciszę lub czasem rzucone zdanie...Tu się popłakałam 2 razy :-) w połowie trasy, gdy zobaczyłam, że jest dobrze i na mecie :-) duże wsparcie innych w trakacie, endo pod tym względem jest fajne, telefony i tylko endorfiny radnosci... :-)
   Ultra Mazury - zapisąłm się trochę na wariata, bo jak to można ocenic inaczej? małe doświadczenie w biegach długich i już 100tka :-) ale co tam, raz się żyje ;-) strart przed świtem, pierwsze 20 km nocą i też sama mijamy się, rozmawiamy, niektórzy mnie ignoruj, niektórzy sie ciesza, 80 km okazało się kryzysem, wtedy zaczęłam dotykac swoich granic, no ale dałam rade, jak teraz o tym pomyęlę, to chyba sama nad sobą się rozczulam :-) ja na mecie, gdy ciało jest jednym bólem i jedna euforią... jednak można, można wiecej i dalej, tylko trzeba sobie na to zapracować...
   Łemko...70 km... od pewnego czasu wyczekiwane i impreza roku... tym razem inny klimat i to nie tylko że brak błota, biegłam juz tylko na pamięci mięśniowej, bo zmęczona rokiem, miałam długą przerwe przed, i... zrobiłam to szybciej niż sadziąlm:-) choć pewnie można było lepiej, nawet wiem gdzie, ten pusty, samotny las, gdy scieżki wiły się za prosto i za płasko...
  2017 to też WOŚP, Pomóż Biegiem Miss Run, Reso, Maraton Wigry, Predathlon...konferencja biegowa... dobrze jest widzieć też radość innych, gdy wbijają się w ramiona szczęśliwi ukończeniem, czasem ku zaskoczeniu ;-) bonus dla życia bezcenny...
    I pamiętam ten czas sprzed roku, gdy w gronie, o dziwo najbliższym krążyły spekulacje, jak to jest słabo ze mną, jak to porywam się z motyką, jak to Ultra nie jest dla mnie...chyba zawsze będę to pamiętać... bo wszystko potem jest tylko dowodem, że trzeba robić swoje, iść za marzeniem, swoim, choćby inni pukali się w głowę, ocenaili i nic z tego nie rozumieli, życie jest tylko jedno, kruchy, piekny dar, warto je przeżyc po swojemu, czasem pod prąd, ale zawsze w zgodzie z sobą...
od września klarował się now etap, już świta, jest Fundacja "Kierunek Ultra" jest plan na 2018 i choć wiem, że znowu pod prąd zadziałam, to wiem, że kierunek słuszny...Ultra :-)







poniedziałek, 17 lipca 2017

pierwsze sam na sam :-)

Bardzo długo tu mnie nie było
Świat wypełniony działaniem, pracą, bieganiem, myślenie, jaki objąć kierunek
moje pierwsze prawdziwe Ultra zaliczone, blog spełnił zadanie - przebiegłam Ultra - Podkarpacki Ultramarton i moje 70 km, w czasie, który mnie zadawala, za rok tam wracam :-)
było dobrze, euforia mety niezastąpiona, samotny bieg, bez znajomej sobie grupy, gdzieś po lesie, w lekkim błocie, maił być sprawdzianem, gdzie jestem, czemu sama? żeby odpocząć, a może dlatego, żeby asekuracyjnie nie słuchać, że nie dam rady, gdyż wierzących za dużo nie było ;-) a może przesadzam :-) i tym razem popłakałam się dwa razy, na 36 km, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem w połowie i że dam rade i oczywiście na mecie, gdzie czekał wypoczynek, czyste ubranie i krzesło ;-)
było warto, polecam Rzeszów i ten bieg oczywiście :-)




a potem działy się rożne rzeczy, końca brak... najbardziej utkwiła w pamięci dwója dzieci, która jako wolontariusze na suwalskim biegu spędzili cały dzień, i to nie jest tak, że ktoś im kazał, sami z siebie, daje to duża nadziej, ale to też ogromne wzruszenie, ze jednak wszystko jest możliwe, nawet pociągnąć za sobą nieświadomie taką młodość :-)

i teraz to co zaczynam, blog był zaczątkiem Fundacji Kierunek Ultra, która tworze, zakładam i chce rozwijać z fajnymi ludźmi
Kierunek Ultra to My :-)

obserwujcie nas :-)

wtorek, 11 kwietnia 2017

Bieganie

3 tygodnie a ile się wydarzyło...
jak to bieganie zmianie świat, perspektywę widzenie, daje wiedzę i otwiera oczy...
niesamowite jest to, jak to biegiem można pomóc, w biegu uczestniczyć i być obok...
Za mną pierwszy bieg Pomóż biegiem - super sprawa, bo skierowana na osobę trzecią, biegnąc zbieraliśmy pieniądze na operację, ludzie, wpłaty, organizacja, emocje, bo to pierwszy raz, bo cel ważny, żeby nie zwieść, wszyscy byli zadowoleni i być może po raz pierwszy lub któryś byli "ponad to"... I niby nie o to chodziło, ale jednak ważne było, kto w tym czasie był obok, kto podał rękę, na kogo można było liczyć, upiekł ciasto, przejechał rowerem po ciemku, zmarzł dla dobra wspólnego a kogo zabrakło... kto się spóźnił, nie dojechał, czy po prostu zamilkł
efekt końcowy dobry :-) jest zadowolenie :-) coś się udało, machina ruszyła, serca jednak się otworzyły... jest dobrze :-)


maraton - drugi uliczny, a chyba czwarty tak ogólnie, śmiech, radość, przyjaciele, odpoczynek, relax, zwiedzanie, piękna atmosfera... umysł się czyści podczas biegu, między kroplami deszczu i już wiem, co poprawić, za czym/kim tęsknie, co jest ważne i że można osiągnąć cel nawet idąc pod prąd, trudniej, ale konsekwentnie można...
I dochodzę do winsoku, że lubię maratony, że chcę raz na rok jeden przebiec, przeżycie niesamowite, w głowie katharsis i porządek myśli, coś ucieka i przychodzi nowe... i ta świadomość, że ciągle nie jesteś na pełnych obrotach, że można więcej, lepiej,że jeszcze granica daleko... rośnie świadomość swoich możliwości...



i bieg na 100 km, Łódź, ja jako support dla 3 śmiałków... od samej propozycji bycia częścią wydarzenia, kręci się w głowie, mi raczkującej w biegu... nowi ludzie, obserwowani z lekka przez FB, podpatrywani na endo, nagle ja mam im podać wodę, izo, żel i przeczekać noc w 100 km biegu, motyle były :-)  od południa walczyli z sobą biegacze na 24 godzinnym biegu, szok i podziw, od wieczora walczący na 100 km, ruszyli, biegli, system działa, ktoś decyduje się zejść z trasy, pokornie analizując sytuację, ktoś się ściga, ktoś jest samotny, przybył  z nie wiedzieć skąd i jak tajemniczo przybył, to samotnie odszedł ciesząc się wynikiem,  bieg zakończony - radość i zmęczenie, w powietrzu euforia pokonanych km... i teraz patrząc na to doświadczenie jak przygotować się do biegu na 70 km, ja, po raz pierwszy stanąć twarzą w twarz z takim dystansem? myśli nieprzebrane... za oknem deszcz, grad, śnieg, słońce odeszło wraz z burzą, a plan jest wyjść i pobiegać, zmusić psa do towarzyszenia,czy samej zmaga się z planem...? i do tego ten stan układania myśli...
Bieganie jednak pomaga, wyjdę i pobiegnę, pewnie będzie trudniej ale od czegoś trzeba zacząć...



poniedziałek, 20 marca 2017

Miss Run

Miałam bardzo piękny weekend... najpierw przygotowania na spotkanie ze specjalnym gościem, zupa, dodatki, ciacho bezglutenowe, zakupy, ja w kuchni, no staram się :-) wszystko pięknie :-)
A sportowo? Też dobrze ;-) Jako grupa biegowa Paint Run byliśmy supportem w naszym lokalnym wydarzeniu Miss Run - zabawy co niemiara, kolorowo, pięknie, gdyż to bieg tylko dla Pań :-)
Czasem warto zrezygnować ze startu i patrzeć jak inni się cieszą, zapisy, pakiety, uśmiechy, dawno nie widziane znajome i nowe piękne twarze :-)
Jedna utkwiła w pamięci najbardziej, piękna kobieta, cudne niebieskie oczy, uśmiech, radość.. Z pewną nieśmiałością zapisywała się na ten bieg, gdyż biega tylko 10 km, po trasie sobie znanej no i ten wiek... co robić? biec czy nie biec? czy wypada? oczywiście, że wypada, bieg na 3,5 km jest dla każdego, tym bardziej dla pięknej entuzjastki pokonującej 10 km bez trudu ;-) przekonana! zapisała się :-) cudnie! mój mały pierwszy sukces tego dnia :-)
kolorowy tłum ruszył, kwiaty, kolory ,makijaż, uśmiech, ja na mecie , medale czekają połyskują sie ferią kolorowych wstążek i wpada na metę moja przekonana do startu cudna Kobieta :-) jest pierwsza w swojej kategorii wiekowej, jest przed dziewczynami, dla których mogłaby być babcia, cudnie :-)
 


Radość po brzegi :-) radość i entuzjazm, wiara nie mają wieku, warto robić swoje, cieszyć się życiem, korzystać z tego daru ile sił w płucach, by każdy dzień błyszczał w oczach radością niespodzianki :-)
Fajny czas... chyba potem stąd były te siły by spokojnie przebiec 22 km w dobrym czasie i przy miłej rozmowie.
Życie jednak extra jest :-)

czwartek, 9 marca 2017

Ultra Śledź

25 luty miną trochę już dawno...
i chyba to jest pierwszy bieg, który trudno mi opisać, taki był... osobisty...

skupmy się na faktach sportowych - faktem jest, że za rok chce biec 80 km, wiem, że trud, walka, nie wiadomo jaka pogoda, nie wiem w jakiej ja będę kondycji, ale chce, bo jak widziałam finiszujących na mecie po 80 + km, to też tak chce :-) co tu kryć chcę więcej, chcę lepiej, chcę dalej, bardziej... :-) taki stan euforii, która karmi się wszystkim co jest ultra :-)

Błoto, woda, podbiegi, zbiegi, piruety na lodzie, konary, korzenie, powalone drzewa, super widoki, urozmaicenie na maxa, walka ze sobą, czasem bólem, i ten bezlitosny brak herbaty na punkcie ;-) no działo się :-)  jak dla mnie wszystko do powtórzenia :-) radość mety, nocleg w Monastyrze, no prawie ;-)
i fajne było czekanie na mecie na swoją ekipę walczącą z 80tka, radość z ukończenia przez nich biegu jednak większa niż moja, chyba :-)

i lubię tę cała otoczkę wokół biegu, pakiety, koszulki, numery, sprawdzenia sprzętu, jabłko na szczęście... i ludzie, poznajmy, rozpoznajemy, uśmiechamy się, fajna atmosfera
impreza na koniec, wegetariańsko przyjemna :-)
lubię ten klimat, ultra jest piękne, nawet gdy czasem boli :-)




wtorek, 21 lutego 2017

odliczam

W sobotę mam Śledzia...
monotematyczne zdanie tygodnia, wybrzmiewa u mnie, wśród znajomych, choć wydaje mi się ze wszędzie :-)
czas treningów zamknięty, wybiegane jest, sama czuję, ze biję swoje rekordy może nie w szybkości ale sumienności, i co tu kryć, endorfiny po ostatnim treningu niedzielnym były niepojęte, to, że koniec, na jakiś czas, to ze dałam rade, mimo ze ciężko, i to ze teraz mogę tylko odpoczywać i jeść ;-)

Skrzyżowanie wegańskiej postawy na życie ze smakiem śledzia miesza się z humusem i łososiem, kiedy białko, kiedy węgle, co pić itd...
i jeszcze ten ubiór, testowane kilka razy rożne opcje, kurki, koszuli, bluzy, plecak pod kurtkę czy na kurtkę, i żeby było ciepło, żeby sucho.. a jak będzie lód... tysiące pytań mnożą się przez podpowiedzi wielu :-)
teraz tylko czekam, jest adrenalina, pewien niepokój, ciekawość i wszystko boli, pewnie od strachu lub niewiadomej,a  może to ta pogoda, która straszy deszczem za okiem i co jakiś czas objawia się pytaniem, a jak będzie w sobotę?
no i ten czas przed, o której jechać na miejsce, co na śniadanie? po drodze zwiedzamy czy suniemy na miejsce zborne, kogo spotkamy itd...
i jeszcze sen, ile kiedy, która noc najważniejsza
o rany... sporo tego...
a tu jeszcze praca.. życie codzienne, zdziwione oczy niewtajemniczonych, gdyż kontakt utrudniony, bo jak teraz można rozważać kwestie inne niż śledź... monotematyzm powala :-)
i ta ciekawość, start, bieg, kryzys, euforia, co jeść w trakcie (znowu o jedzeniu ;-) ) i jak się będą tasowały minuty na kilometry...
I znowu ekipa w szyku bojowym, wspólna droga, doświadczenie, choć tym razem rozbici na 50 i 80, dobiec do mety, przebrać się, czekać, przetrwać, i potem tylko luz... choć znając życie pojawia się nowe tematy i ścieżki do przebiegnięcia..

wtorek... zdecydowanie mógłby być już czwartek... :-)

zdjęcia fajnego brak, wiec wrzucam węgle ;-)



wtorek, 7 lutego 2017

Luty

Luty rozlał się nowymi pomysłami, styczeń zakończony Predathlonem Ice, w głowie przygotowania do Ultra Śledzia, wybiegania, rozbiegania, zima, potrzeba ukierunkowywania... I takie poczucie, że tylko ten czas teraz jest ważny, że trzeba go wykorzystać na maxa, bo jest to jedyna szansa by zrobić COŚ, dziwne uczucie, śladu wcześniej brak po nim było i nagle przyszło z zimą, lodem, pod prąd, w poprzek ale jak się okazuje w słusznym kierunku, gdyż spokój daje :-)
I w końcu to nazwać trzeba, wypuścić z ręki i nadać rytm... czasem czekanie konieczne jest... gdyż perspektywę daje... ważne by granicy nie utracić....
Dobry czas wejścia w nowe...
I tak sobie myślę, ze wszystko to było potrzebne, ze każdy dzień, nawet trudny budował fundament przyszłości, teraz czas by to dobrze wykorzystać...
Ten wpis chyba sama sobie tworze, by w końcu zmobilizować się i kropkę nad I postawić :-) by ujrzeć pisanym drukiem plan wycieczki w nowe :-)
i jak to co roku...ustalić...






piątek, 20 stycznia 2017

jak to biegaliśmy z sercem :-)

Jutro minie tydzień, jak odbył się nasz Paint Run bieg , pierwszy z okazji WOŚP :-) Długo się zastanawiam czy pisać o tym i jak o tym pisać, ze fajnie, ze dobrze, ze miło, to jakby ciągle za mało, trudno zleżeć słowa, żeby to prawidłowo określić... Pisać exelowsko ile było ludzi, ze nagrody, ze medale, to jakby za mało i bezbarwnie.
że duża nauka dla nas, na kogo liczyć, gdzie szukać wsparcia, kto w ostatniej minucie przyjdzie i powycina serduszka, postoi na trasie i popilnuje zakręconych biegaczy, zrobi herbatę i zszyje zawieszki do medali... to tez chyba takie tylko dla nas, żeby naukę wyciągnąć
więc jak?
może tak...
Warto pomagać, warto zrobić krok do przodu i zrobić coś więcej, czasem może pod prąd, czasem może wbrew, ważne by w słusznym kierunku, tak myślę, z e dobro łączy, że tak powinno być...
Super było zobaczyć na trasie biegnących rodzinnie, dziadek, mama, dzieci, córkę z mama i kibicującego z oddali ojca, fajnie widzieć jak zakręcony kibic w ostatniej minucie wpada na start i krzyczy "ja też chcę" trzymając kurczowo numer startowy w ręce, by po biegu ukłonić się w pas i powiedzieć - "dziekuję Pani Iwono " :-)
Akcja, która zaczęła się o krok przed jej zakończeniem zgromadziła niesamowite osoby, różne i wspólne w jednym celu.

jest dobrze :-)



piątek, 13 stycznia 2017

zmarzlina

Piątek 13go jes super dniem, żeby opisać extra wydarzenie biegowe mego życia - Ełcka Zmarzlina :-)
Wszystko co się wydarzyło w trakcie i po, to jak magia, która czarodziejską różczką zmienia życie, warto dla tych wrażeń było spędzić ponad 11 godzin w marszobiegu i w mrozie, polecam! przeżycie co najmniej graniczy z katharsis :-)
Przygotowań było wiele, najwięcej jednak logistyczno - ubraniowo -żywieniowych, jak się ubrać, co zabrać ze sobą, co jeść i pic w trakcie. Test ubrania w dzień przed przy temperaturze - 15 wydawał się już wyczynem, psu śnieg zamarzał na brodzie, ja po kolana w śniegu testowałam wytrzymałość speed crossów, skarpet i stuptutów. 3 km testu a tyle wrażeń już, zdziwienie kierowców w ciepłych samochodach bezcenne a i tak klu weekendu było ciągle przede mną :-)

Konsultacje z Komandosem, wyposażenie bojowe od Komandosa, ostatnie rady ubraniowe i w drogę, zimno, coraz zimniej... temperatura spadała do - 28 i pierwszy dół był już przed startem kiedy z chłodnego autobusu wychodziło się na jeszcze większy chłód. Czy ja dam rade , jeśli już marznę, oczywiście ,ze nie dam rady, skrzyżowanie myśli ciemnych biło się z ciekawością. Na szczęście było słońce, słońce ratuje wszystko, mapy rozdane, start :-)
Tory kolejowe, las, grupy ludzi, które z każdym punktem coraz rzadziej rozsiewały się po mapie imprezy, gdzieś krzyżowały swoje drogi mniej lub bardziej zadziwione tym ,że czy biegniesz czy idziesz, dojść możesz do celu w tym samym czasie, tu oprócz kondycji liczyła się znajomość mapy, głowa, ryzyko pójścia na azymut prze łąki i krzaki... Widoki niepowtarzalne, czułam się jak zdobywca nowej Antarktydy, plecak z herbata był strzałem w dziesiątkę, rękawice babcine, wynalazkiem życia i rady doświadczonych bezcenne... i tu pokora kłaniała się w pas, cisza biła płatkami śniegu po nogach a lód iskrzył się na jeziorze....
Podziw wielki dla samotnych piechurów, którzy jakby celowo uciekali przed grupa snując swój plan dojścia do celu... twarze bezcenne...
I tak od punkty 1 do punktu 12 przemierzaliśmy szlak ciesząc się najpierw słońcem a potem walcząc z zapadającym zmrokiem i ciemnością... las nocą,,, super... nagle z białego pola wchodzisz w gesty ciemno zielony las i czujesz, jak przyroda przygniata ciszą...
Litery zdobywane na końcu łączyły się w alfabet dojścia do mety, śwaitła miasta kusiły ciepłem, grupki ludzi już wolnym marszem zbijały się w jedno torując czołówkami przejście do stanu błogiego spoczynku....
Herbata okazała się nektarem chwili, marsem można była zabić i uratować się przed chłodem, który tak na prawdę nie dokuczał... to moje odkrycie, 11 godzina na śniadaniu i 2 marsach i herbacie, mój rekord, ciało przestawiło się na efekt zmarzliny :-) łzy zamarzały soplami lodu w kącikach oczu, masło kokosowe walczyło z chłodem broniąc mnie przed lodem dnia... tysiące małych elementów składało się w całość, aby po ponad 11 godzina truchtem dotrzeć do mety kończąc swój bój z tym co najmniej lubię, zimnem, wygrałam!!!!

I w końcu osiągnęłam spokój, cudowne wypełnienie, w końcu brak niedosytu, w końcu jest to dobro które wypełnia, dodaje skrzydeł i otula spokojem... Jednak dużo można, człowiek, nawet ja mogę dużo...
Słuchając lepszych, słuchać rad, dobry towarzysz drogi, słońce, herbata, wiara i optymizm, to tak na prawdę doprowadziło mnie do ciepłej kawy na mecie :-)

A potem? A potem tylko lepiej :-) Bo jak określić telefon z gratulacjami od swego guru biegowego? bezcenne, i nic że są głosy,które próbują umniejszyć wydarzenie :-) Prawda kruszy lód.
Teraz czekam na Ultra Śledzia :-) i wypełniam czas przyjemnością biegania po śniegu, polecam!