Obserwatorzy

wtorek, 20 grudnia 2016

zakończenie- super rok

Kolejny rok biegowy zamyka się... niedzielne długie wybieganie na 30 km po lasach, wąskich drogach, czasem w chaszczach potwierdziło, to co gdzieś schodziło po głowie lub to ,co ktoś kiedyś coś szeptał.. ja to nie bieganie ulicami, ja to jednak trial... :-)
Perspektywa szerokiej prostej drogi jednak zabija moją głowę klinem - nuda, kręta droga stawia wyzwanie, pobudza adrenalinę i sprawia,ze spokojnie można biec godzinami czerpiąc energię z siebie, z otoczenia...
zadziwiające są te sinusoidalne wzloty i upadki na trasie,a może po prostu słabsze i lepsze kilometry... jest radość, jest zadowolenie. Plan na ten rok wykonany. Małe ultra za mną, czas na kolejne wyzwania... Choć i tak, to co w tym roku najważniejsze, to ludzie, dzięki bieganiu poznałam lub odświeżyłam znajomość z niesamowita grupą... duży pozytyw, wielki dar, każdy inny, ale każdy z mega sercem i duża wartością w sobie, duża nauka czerpana garściami.

Wierzę, ze udało się stworzyć coś niesamowitego, coś co tylko będzie się rozrastać i pączkować...
Lekcje spokoju, pokory, radości z małych rzeczy, radości z dzielenia się, nauka bycia z kimś nowym, czasem totalnie innym, otwarcie na drugiego... Coś dużego zostało zasiane :-)














piątek, 9 grudnia 2016

Laukinis Trail 27.11.2016

Udział w tych zawodach, to była szybka myśl, która przebiega przez głowę raczej w listopadzie J ktoś coś usłyszał, ktoś komuś gdzieś coś powiedział, wysłał widomość i stało się jasne – jedziemy – 5 osób z naszej drużyny J
Raczej totalnie bez przygotowania, chyba tylko Maciej mail w głowie tę trasę i co tam może nas czekać, gdyż tydzień przed przygotował nam bieg na ok 22 km po lasach i wertepach w dolinie Rospudy. Ja raczej totalnie nieświadoma tego co może nas tam czekać, ufna w instynkt Macieja jechała na żywił, na luzie, tak po prostu, pobiegać w nowym miejscu. To miął być przygoda J i była J
Kilka niespodziankę po drodze, ruszyliśmy za wcześnie, ale może to i dobrze, bo zdążyliśmy wszystkie kanapki zjeść , wypić herbatę, ale i tak jak się okazało dla mnie za późno. Jednak trzeba trzymać ten stan – 3 godziny przed biegiem ostatni posiłek.
Start na 32 km, 8 kobiet, w tym ja, jedyna Polka i chyba jedyny amator, gdyż wszyscy wyglądali jak rasowi ULTRA, chudzi, wysportowani, twarze wyrażały ilość setek przebiegniętych km, bez żadnych dodatkowych bagaży. Widok niesamowity, gdzieś w nieznanym lesie tylu Ultra  i myJ gdyż ja biegałam z Maciejem, dziewczyny miały biec po nas 20 km.
Nie wiem, na którym km zaczęły się niespodzianki typu wysokie podbiegi, które raczej na czworaczkach pokonywałam niż na swoich dwóch nogach, zmiana pogody, deszcz z gradem nas najpierw zmoczył, wiatr owiał, kilka razy zaliczyłam poślizg mimo moich super extra niesamowitych Salomonów. Przeżyłam Łemko, a tu na tym błocie poszłam jak długa J no miło… góra, dół, błoto, góra, dół, przeskoki przez pnie, schody, śliskie schody, mostki, strumyki … po 10 km przez głowę przeszła myśl, ze jak następne 20 będzie takie same, to nie dam rady… ostania kanapka ciążyła kamieniem na żołądku, kilka warstw ubrań przeszkadzało, znowu w głowie myśli, jak tu się ubrać następnym razem, ale jak już deszcz nas obmył, to okazało się ze jednak te warstwy się przydały, było ok.
Pierwszy punkt, chyba jednak za szybko, łyk wody przed schodami w górę.
Do 14 km czyli do drugiego punktu, gdzie trasy się rozmijały biegło mi się tak sobie… dywagacji myśli w głowie 100, każdy bieg to programowanie się na kolejny, co powinnam zrobić lepiej następnym razem, co tym razem przeoczyłam, zaniedbałam, albo co się sprawdza… i już wiem, że trzeba iść na zakupy, bo spodnie z ubiegłego sezonu już są za duże (w sumie to super, ale teraz to przeszkadza… J). I jak tu się ubrać na Ełcką zmarzlinę, żeby to przeżyć, i co ja zrobię jak już wrócę do domu, bo pomysłów 100.
Rozmowy z Maciejem, wymiana myśli, co nie tak, ze trasa super, czy cos boli, jakie temp, „o dogoniła nas Bożenka”, a teraz bierzemy te dziewczę z przodu, przeginamy”…i biegniemy
Od 14 km świat już był inny, chyba już nawet śliskich schodów nie było, a może raz.. nie pamiętam, pamiętam za to ze ostatnia kanapka się strawił, widoki stawały się coraz piękniejsze, natrafiliśmy na zielona polane od mchy, która zapierała dech w piersiach… a potem zbiegi, to co lubię, już bezpieczniejsze, bez poślizgu, jest euforia, bieg brzegiem rzeki, po sitowi, super, tym razem ja jestem z przodu, bo tak mi łatwiej, bo w głowie się nie kręci od patrzenia na buty biegacza przed i jak się okazuje, ze to ja ciągnę Macieja (???)… i to jest fajne, ta wymiana energii, bieganie w parze ma swój urok, energia się przenosi, jeden drugiego wspiera, czasem nawet ciągnie, jak to bywa na podbiegach – wyciągnięta męska ręka ratuje tempo.
Tym razem biegliśmy bez batonów, dodatkowej wody, wystarczały tylko punkty żywieniowe, choć przed każdym tęskniłam ze 2 km za herbatą, bez czasomierza, aplikacji, zwykły zegarek, zgadywanie, czasu, tempa, odległości, ma to swój urok, jesteśmy tylko my, natura i nasz bieg, ból, radość, słonce, deszcz, grad, śnieg – gdyż pogada pokazała nam wszystkie swoje oblicza. W myślach szukam wodoodpornych rękawiczek, bo marznę…
Po drodze spotykamy kolejna dziewczynę, chyba jednak zmęczona swoja szybka gonitwą, przeganiamy ja na zasadzie „szczęśliwych ultra” uciekamy, żeby zniknąć z pola widzenia, robimy swoje , do przodu.. potem to już jest tylko, w moim wypadku ucieczka przez zimnem, gdzie ta meta? Totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy, trasa zakręcona totalnie, kierunki się mylą, choć oznaczona super, robi się szaro.. ale jak to się robi szaro, ciemno? Już? W nogach czujemy, z e meta powinna być już od 2 km a jej ciągle nie ma i jeszcze nie wiemy, gdzie jesteśmy, no fajnie…nic to robimy swoje J
Wzrok się wyostrza J i w końcu jest! Czekają na nas dziewczyny i …dużo herbaty, ciepłej herbaty J
Przebieram się, zdejmuję zimno, nakładam suche, to było fajne, super przygoda.
Choć organizacja totalnie inna niż w Polsce, ale ma to swój klimat, tak jest naturalnie, ludzie zebrali się, pobiegli, ktoś dostał puchar, no może medali żal, bo to jednak pamiątka, ale jest numer startowy, nawet czysty.
Dla mnie ten bieg był walka, nauką i harmonia i jednak duża radością, inspiracja do dużo nowych rzeczy. Już wiem, co chcę, rzeczy ułożyły się na swoich półkach.
Mijani mili ludzie, nasze białe kurtki jednak robią wrażenie, nikt nie przechodzi bezwiednie obok, i to też jest miłe. Ludzie mówią do nas po polsku, życzą powodzenia, zapraszają za rok. Jest dobrze. I ponoć to mój najlepszy w tym sezonie bieg!! Czad J
Duże tego dobrego się wydarzyło, do drużyny doszła sprawdzona w boju Gosia – nasza fizjo, extra babka.

I tak na koniec, polecam bieg, polecam traile, polecam drużynę, polecam bieganie J



































piątek, 18 listopada 2016

biegam bo chcę

biegam bo chcę

potrzebowałam to napisać, żeby przerwać totalne roztrenowanie i zacząć nowy rozdział, lepszej mnie
nie tylko biegowej
czas strat, choć jak zawsze na luzie :-)

poniedziałek, 31 października 2016

roztrenowanie

Niektórzy twierdza ,że ten czas ma trwać ok 10 dni, inni, ze dłużej, inni że krócej... Ja sobie z lekka truchtam, czasem kijki, czasem nic, zbieram myśli, robię porządek, przysłuchuje się rożnym opiniom, co dalej, jak teraz, co następne... Czas "I hate running" minął, teraz oswajamy się z tematem na nowo, jeszcze tydzień temu nie mogłam oglądać czasopism trialowych, dziś przejrzałam Ultra :-)
czy jest poprawa? pewnie tak...
Czasem zastanawiam się, co na tym detoksie się wydarzy, czy coś się zmieni, czyj się zmienię, zmiany już zachodzą... choć strach przed nowym jest, dziwne uczucie....
Pozwolić sobie na wolność i dać ją innym... to teraz chyba taki czas...




piątek, 28 października 2016

jesteś

Gdzieś jesteś na skraju dnia i nocy
Czekasz z otwartymi ramionami w nieładzie
Dzień się Ciebie nie ima
Noc ucieka ukradkiem
Jesteś
Bywasz
Pojawiasz się
Czy będziesz
Chmura mgły spowiła przyszłość
Zamyka się cieniem nadchodzącej jesieni
Lato zmarło na gałęzi jeziora
Już dni dzielą kolejne spotkania
Godziny wydłużają się w kosmiczne czekanie
Przestać czekać
Bo jesteś

Gdzieś jesteś…

a wieczorem powstają słowa...

Słowa groszkiem rozrzucone po kartce
Toczą się potokiem myśli tajemnej
Zrywają się i uciekają w głębinie tajemnic ludzkich
Rozproszą i spadną
Słowa, myśli nieposkładane, zamknięte w odmęcie liter nieprzebranych
Poukładać, pozbierać, poruszyć
A może pozwolić biec ku zdaniu bez kropki
Ku pytaniu bez odpowiedzi
Zakończyć myśl wykrzyknikiem
I odpocząć przy pauzie?
Słowa.... biegnąc krzyczą ku życiu
Powstać nowym bytem
Zanurzyć się w wielokropkach
Odpowiedzieć na pytania
Lub zamilknąć przy urwanej myśli
U mnie płyną, płyną
Zderzają się samogłoskami i czekają czystego powietrza,
By usłyszeć odpowiedź rzeczywistości
Szaleństwo...
Czy tylko potok samotności

Odbija się słowem niepisanym?

czwartek, 27 października 2016

spcer po książkę

rozlał się monologiem czy może dialogiem samej z sobą; czemu tak jest? prawidłowości szukam,czy to emocje po, ulewają się lawa strumieni po stronach niezapisanych, skąd ta potrzeba wewnętrznej rozmowy na tematy nie wiedzieć skąd przybyłe, bo jak określi coś, co bladzi po głowie rozlane szarym dniem
coś napływa i wylewa się się, co to jest? szaleństwo, katharsis czy tylko potrzeba rozmowy wiec z potrzeby szybkiej rozmawiam z sobą
cedzę myśli, planuje kroki, rozważam działania, wspinam się w domysłach, co będzie za rogiem kolejnego dnia, krążę nad ulica sputnikiem oczekiwania na w końcu postanowioną pewność,
oprzeć się, być pewnym , odetchnąć, odpocząć , choć na chwile zasnąć bez domysłów
w błogim śnie pewności jutra odsłonić radość kolejnych dni
czekanie
nigdy czekanie nie było tak spokoje, ukradkiem przyjdzie, uchwycić ten moment, kiedy można będzie odetchną w chwili pewności kilku dni, może dnia
szukam w książce kierunku, który wyrówna amplitudy zdarzeń i zaprowadzi spowolnienie w niechybnie biegnących niespodziankach losu
już wystarczy

zamknięcie

Wszystko się dopina i domyka, taki czas, liczony do Łemko i od Łemko własnie zwalnia, wskazówki zamierają, zmieniamy zegarek...
Łemko... wyczekane, wypracowane w moim poczuciu było porażka ogromną, porażka mnie samej, porażka emocji, oczekiwań, głowy, za tym poszła reszta.
i
Łemko...wyczekane, wypracowane druga mnie ocenia jako piękną wyprawę, która dużo nauczyła, trzeba było dźwigać się z popiołów, choć tu raczej z błota i budować się na nowo, nowe siły, nowa ja, nowe przekonania i nastawienie do tego co jest i było
I jak zawsze sobie powtarzam, to nie w człowieku pokładaj nadzieję, i jak często to mnie gubi, prowadzi na manowce emocji, rozdźwięku, dysonansu, rozczarowania... Oczekiwania, że będą, że pomogą, że są w zasięgu ręki, niepisane, niewypowiedziane, choć wydaje się, że duszą wykrzyczane i oczami przekazane... oczekiwania gubią, mnie rozrzuciły w pył nieistnienia...
deszcz, marsz, bieg, błoto, górki, podejścia, piękny zbieg i ta płaska gdy tracisz z oczu tych co obiecali być... i zaczyna się, zacinana deszczem ulewa łez rozbija głowę na kawałki, 19 km i już nic ci się nie chce, wiesz, że jest źle, bo zimno, bo sama, bo jak to? bo miało być inaczej? widzę tylko, rzeczy źle zrobione, uciekają plusy, wielka fala smutku zlewa siłę i logiczne myślenie.
zupa rozlewa się krzykiem rozczarowania, bolesny bunt przeciwko temu, co się zdarzyło
a przecież, jak teraz na to patrze to mogło... dlaczego oczekuję? dlaczego ciągle oczekuję?
a tu po prostu trzeba iść, robić swoje, po prostu iść, przestać czekać, rozglądać się...
zamknąć głowę w samotności odosobnienia, umieć żyć wśród ludzi i w samotności, połączyć te dwa światy i móc wytrwać marsz życia... I to jest chyba ULTRA, ciągle daleko mi do tego...
Dalsza droga to walka, mało co z niej pamiętam, oprócz błota, mijania ludzi, kałuż, pomocnej dłoni, jednej , drugiej...dzikiego finiszu, w którym połykaliśmy jak szaleni pozostałych biegaczy i w końcu asfalt, który był nadzieja mety, zdążyć przed czołówka, zdążyć przed zmrokiem, w końcu zdjąć z siebie błoto i usiąść
radość mety, ogromne łzy, płacz, uściski, udało się, wyrwane zostało paszczy słabości, paszczy upadku
i choć inni maja inne zdanie, czy to w obliczy samej siebie ma jakieś znaczenie? brutalnie rzecz ujmując dla mnie nie, bo to przed sobą się spowiadam, przed sobą robię rachunek sumienia i walczę o każde dni, sama...
a tak na prawdę nie było i nie jest źle, bo bieg wykonany, choć nowicjusz sponiewierany, to jednak przeżył
ktoś musi być ostatni w drużynie...
powroty... powrót do rzeczywiści trwa, ciągnie się, ma rożne etapy, etap znienawidzenia butów i biegania już za mną, teraz oswajamy się na nowo... ile to potrwa, nie wiem, chce by przyszła tęsknota... nic na siłę, bez przymuszania, na spokojnie
bieg zmieszał się z życiem, które nie każdy rozumie, nie musi... tam tez trwa walka o metę...
obserwacja dnia codziennego, gdzie wszystko jest za głośne trwa...






środa, 19 października 2016

kierunek Łemkowyna

I już chyba nie da się nic więcej zrobić, teraz tylko dobrać ubiór, ciągle pamiętać o nawodnianiu, węglowodany, wyspać się...niby nic, a ciągle coś
forma okaże się w sobotę
ekscytacja, wyczekiwanie, czas mierzony po i przed Łemko
znajomi, przyjaciele, rodzina, praca, wszystko podporządkowane tej sobocie...
szaleństwo? zapewne :-) czy zdrowe? moim zdaniem tak, choć o zatracenie łatwo... już szukam kolejnych wyzwań, już szukam kolejnego celu, czemu, dlaczego? nienasycenie? głód życia? ucieczka? czy po prostu taki rodzaj człowieka, który myśli o kilku celach na raz... i ciągle jest w niedoczasie...
Jedziemy ekipą, każdy przeżywa na swój sposób, dla każdego to nowe wyzwanie, a dla nas wszystkich nowa przygoda, bycie ze sobą.. co przyniesie? poznamy się na nowo, z innej strony, pewnie bardziej...czy to bardziej będzie spajało, wierzę, że tak...
myśli, rozmowy, dywagacje, stroje, zakupy...
zapomnieć, jechać, zanurzyć się w inny świat i wrócić ukształtowanym na nowo...
taki cel






wtorek, 11 października 2016

krótki raport

jest dobrze :-)
4.30 pobudka, 5.30 bieg, ok 8 km w WPK jak na mnie tempem bardzo dobrym, przy zmęczeniu, lekkich górkach jest dobrze :-)
Towarzystwo super :-)
rzeczy się klarują, warto iść swoja drogą, być wiernym sobie swoim ideałom, to wraca, wraca taka mocą, które chmury rozprasza i tworzy nowe pomysły, kiełkuje przestrzenią :-)
czyż życie nie jest pięknym darem?
I just can't get enough :-)

nowe rozdanie :-) droga wybrana :-) perspektywa co najmniej radosna :-)



poniedziałek, 10 października 2016

radość wybiegania

Niedzielny poranek, lekko mglisty, lekko wilgotny, przyjemna temperatura startująca od 7 stopni, piękny Wigierski Park Krajobrazowy i silnie zmotywowana na luzie grupa PaintRun - moja grupa biegowa :-) - czego chcieć więcej?
Start o 7ej, przygotowania do Łemkowyna Ultra Trial, chyba już raczej końcowe, bo 22go października start.
I jak dla mnie szybki początek, ale potem to już pięknie spokojniej, choć czasy super :-) Dziewczyny towarzyszące nam przez kilka kilometrów,a potem męska załoga i ja, szaleństwo :-) na szczęście nie byłam sama, krajobraz mienił się tęcza liści, górki, dolinki, wzniesienia, podbiegi, jeziora, przebłyski słońca, pięknie, efekt Bieszczad złapany! Atmosfera cudna, wszyscy uśmiechnięci, zrelaksowani, w cudnych humorach, grupa zgrana acz rożna jak góry ;-) Dowcipy, podbiegi, żarty, wymiana kurtek na sucha XL, plany na przyszłość, wspólne zdjęcia, pytania - a gdzie byliśmy rok temu? :-)
miło...
tak lubię
Luz, radość, bieg, kontakt, oddech... meta, herbata, kawa, czekający ludzi, rozmowa, można biec dalej... taka myśl.. i w końcu wracamy, naładowani, radości, podparci sobą, z hasłem to do wtorku :-)
Bieganie otworzyło tyle nowych dróg, czuję się, z e jestem na rondzie, trochę krążę w kółko, bo jak wybrać drogę pomiędzy atrakcyjną a atrakcyjną? :-)
Sobota 22gi będzie pewnie uwieńczeniem wszystkiego, zakręty się wyprostują, gromadzona energia znajdzie ujście, decyzje podsuną myśli... i znowu spokojnie można myśleć o kolejnych planach...
ponoć nie ciesze się długo sukcesem, metą, hmm... może... a może po prostu głód doznań, pcha w nowe starty? a przecież lubię usiać przy kominku, z winkiem i porobić NIC... hm...




I tak na koniec - tu myśl kolegi, który szyfruje zawsze wzrokiem moje notatki, gdzie myśli przelewane łączą się z marzeniami, aby każdy dzień zamykać zdjęciem swoich bazgrołów, bo coś w nich może jest, a jest? oprócz atramentu i symboli?

wtorek, 4 października 2016

krótki meldunek

Meldunek chyba dla siebie samej :-) potruchtałam z lekka wczoraj, plan zrealizowany, radość jest, strach tez był, bo nocą i od dawien dawna sama, ale jest! udało się nałożyć buty i biec mimo wiatru ...
Potwierdza to, jak bardzo potrzebne jest też zatrzymanie w biegu, w życiu, przemyśleć, odpocząć, odpuścić...
Siła woli odrzucić, to co tłamsi i spycha w dziurę nieistnienia...
za oknem pada i wieje... czas zmian i oczyszczania, tak by rzekła moja przyjaciółka...pewnie coś w tym jest, jesienią nostalgia otwiera zakamarki naszej duszy i pandorą wypuszcza, to co chowamy...
Więc przyglądajmy się temu, naprawiajmy, niech się rany zabliźniają...
Jesiennych marzeń tysiąc...
jedno z nich nabiera urealnienia, zapisałam się na bieg Ultra Mazury - 100 km...pewnie jest to oznaką czegoś, dla niektórych szaleństwa, a dla mnie? dla mnie to chyba cel, doświadczanie siebie...przygoda, przesuwanie granic a może po prostu nadzieja,że na tej długiej drodze spotka się wreszcie kogoś z tej właściwej gliny...


w słońcu siła

Jest! przyszła! Wyspała się i przyszła :-) chęć biegania :-) przyszła ze słońcem, dobra kawą i wietrzną pogoda, która chmury rozmyła i przyniosła kojące zmiany :-)
jeszcze nie biegałam, bo spałam długo, ale wtorek jeszcze trwa i pewnie z małe 5 km dziś zrobię, taki plan :-)
Warto jednak poddać się temu, co mówi nasze ciało, rozum i serce, poddać się czyli wsłuchać i wybrać, iść za tym... Potrzeba wolności rozpycha się przestrzenią i biegnie, teraz  już biegnie, i wiem, że klatka nie dla mnie, wolność jak prawda, potrzebuje skrzydeł, by żyć i dawać radość, inaczej nie umiem, nie mogę, inaczej życia brak... taki defekt :-)
a więc łapmy słońce!
ja dziś z Florens i w nowych okularach, gotowam :-)



poniedziałek, 3 października 2016

nowy cel

Chyba, nawet na pewno, nie mam siły wracać do przeszłości, za szybko mija, zmiana jest każdy dzień, każda myśl przynosi coś nowego...a każde wydarzenie może odwrócić świat o 180 stopni... taki to dziwny czas... Ciekawe, czy każdy tak ma, czy tylko u mnie ucieka on szybkością  "nie mego" biegu... I gdy już wydaje się, że kawałki układanki złożone w całość, pojawia się ktoś/coś, kto tę misterną konstrukcje burzy i na nowo feniksem trzeba powstawać i układać, to samo, inne, czasem na nowo lub od początku...
Biegi, treningi, przygotowanie do kolejnego biegu, tym razem Łut 48... Bieszczady
Moje zmęczenie sięga już chyba zenitu, trzymanie kilometrów 40 - 45 km/ tydzień, plus dodatkowe ćwiczenia, zwalają ciało z nóg, sił już brak... jeszcze tylko tydzień, jeszcze tylko dwa...i zmniejszamy kilometry a za trzy już wszystko będzie historią... I tylko jeszcze nie wiem, czy to ciało słabnie z przepracowania, czy emocje duszą energie i wolnym ptakiem nie pozwalają płynąć, kryzysy, rozczarowania, wolne tempo, 20 km pokonanych ślimaczym tempem odbija się czkawką na świadomości tego, co czeka...
Trzy tygodnie, w których się jeszcze tyle wydarzy, tyle przeleje, tyle wybiega, wypłacze, zwątpi i zawalczy.... Wzrok skupiony na mnie kamieniem obciąża plecy... Wybory... decyzje... plany... niby tylko bieg, bieg dla siebie samej, ale już jest inaczej... Dlaczego zawsze w myśli kieruję się ucieczką w samotność, w nowe, dlaczego budowanie nowego ze strzępków starego jest tak dla mnie trudne? A może tak trzeba, rzucić, porzucić, wyrzucić i zbudować nowe... Nowa strategię na bieg, nową strategię na życie, w oparciu o... właśnie o co...?
Dziś odpoczywam, poniedziałkowo gromadzę myśli, nowe rozdanie.... czy można coś kochać i jednocześnie nie lubić?
 Czy stać mnie jutro na poranny bieg o świcie? Czy te kilkanaście godzin dzisiejszego dnia będzie odpowiedzią na jutro?
Wielkim plusem tego wszystkiego jest poznawania siebie, swoich słabości, błędów, potrzeb, prawdą jest fakt, że tylko przy przekroczeniu granic, poznajesz swój limit, boleśnie zazwyczaj, lecz wierzę, że w pewnym stopniu na stałe, gdyż tylko niektóre granice można przesunąć, zburzyć i zbudować czas na nowo...
A teraz pustkę zgliszczy świadomości trzeb napełnić czymś dobry... czymś tylko dla siebie, kawa i muzyka?
Tak poproszę, w bardzo wolnym tempie..






poniedziałek, 26 września 2016

mieszanka

Gdzieś w głębi siebie widzę,z e podsumowania brak, podsumowania lata, a tyle się działo, galop myśli każdego dnia chce wyrwać mnie w inną stronę
choć plan obrany, treningi określone, cel jest, to jednak drzwi niedomknięte czekają ręki przyjaznej która to zrobi...
czekają, nadejdzie, pozbiera, domknie, oczyści teren na nowe...
Rozstania, powroty, nowe, stare, rozczarowania, prawda, ból, płacz i uśmiech, wszystko to zbiera się na bieg, na życie... Jak się nie pogubić, ocenić co dobre... w bólu hartowana świadomość...



zdjęcie nie moje, kolegi, acz jak adekwatne
a Predathlon - tak, uwieńczenie lata... czy moją impreza? chyba też i moja :-)

poniedziałek, 12 września 2016

skrzyżowanie

Wiele za mną, nowy etap, nowe otwarcie, pewnie nowa droga...
Dotarłam do skrzyżowania... wybór dość prosty, przed siebie...
Gdzieś tu na pustkowiu szukam siebie na nowo, choć już wszystko wiem, puzzle na nowo poukładać trzeba
Może tu, On , w ciszy odezwie się głośniej... może tu usłyszę Go bardziej...
Tydzień bez biegania... kilka dni bez pracy, w ciszy przygotować się na nowe, które już kroczy szeroką drogą... coś tylko dla siebie, wsłuchać się w ciszę oddechu, odrzucić codzienność, zniknąć za murami bezpieczeństwa, pobyć, wzmocnić siły by równowaga zagościła na stałe
czy możliwym jest wierzyć i sceptycznie wyglądać przez okno? czy szansa dawana po wielokroć wróci uśmiechem losu? a może po prostu odrzucić tarcze obronna i stanąć bezradnie przed Nim, upaść i krzyczeć, wykrzyczeć co boli i z echa ułożyć nową siebie
Co się ze mną stało? Czy logika i analiza zamknęła murem bezpieczeństwa nadzieję?
Jak własnoręcznie skruszyć lód wyhodowany przez miesiące, jak wzbudzić wiarę, która ma przenieść lodowiec sceptyka?
Ciekawość kolejnych dni
ścieżki którymi biec nie wolno
ludzie zamknięci w ciszy
plany spisane na kartce
słońce wyglądające uśmiechu....

pozwolić sobie oderwać się od siebie



poniedziałek, 29 sierpnia 2016

poza czasem i miejscem

i najbardziej dziękuje Ci za ten dzień bosy w kwiatki, gdzie poza czasem i miejsce można było swobodnie być sobą
taki stan niedostępny na pozór okazał się być przełomem w wielu rzeczach
można mieć kilka twarzy, można nosić w sobie światłocienie, obawy, leki, nadzieję i strach, ale zawsze jest takie miejsce, ja już je mam, gdzie uciekając, czujesz się w zgodzie z sobą poza oceną, poza sobą ukształtowaną przez świat...
jadąc za szybko samochodem mijam te wszystkie moje twarze, myśli, zdarzenia, potok analizy bezmierny niekontrolowanie wymyka się komórkom
może dlatego kocham te długie biegi, może dlatego tak bardzo potrzebuje tego maksymalnego zmęczenia, wtedy wyłącza się kontrola  nad narzuconymi schematami, wtedy zostaje tyko prawdziwe ja, które walczy, cierpi, upada ale i podnosi się, gdzie meta jest euforią czystą, gdy radość przekracza limity czasowe, a każdy człowiek jest miłością.
I już wiem, czemu potrzebuję, tego maksymalnego zmęczenia, wtedy dotykam siebie, wtedy otwiera się to źródło radości, z którego czerpanie daje siłę na każdy dzień bez szybkich kilometrów biegu...
Dlatego już wiem, ze strach przed zmianą, wysiłkiem, trzeba odrzucić, rodzi się wtedy z tego coś, co lawina endorfin rozbiega się po całym życiu
mnożenie przez dzielenie
radość przez ból
narodziny przez przełamanie
granice, które trzeba przekraczać
schematy, które trzeba łamać
drogi, które trzeba sprawdzić
tam rodzisz się na nowo, bliżej siebie, lepszy...
i nic ze czasem boli, i odpowiedzi Ci brak, czekaj cierpliwie, działaj, pozwól motylom lecieć...







be strong!








piątek, 26 sierpnia 2016

ludzie wokół

Mija tydzień, mijają dni za dniem...
Mijasz, spotkasz, zatrzymujesz się, czasem biegniesz, pijesz kawę, rozmawiasz, piszesz... ludzie... ludzie wokół, ich energie, dowody sympatii, ich czas i dobre słowo... Czego chcieć więcej?
dzięki nim, skrzydła prostują się do lotu, dzięki nim nowe pomysły kiełkują w głowie, dzięki nim widzisz, że warto, że jest to coś w nich, co pozwala przetrwać samotną godzinę, co pozwala uwierzyć, ze razem można dalej, więcej...
Uśmiechnięte twarze, nowy pomysł na bieg, nowy szczyt do zdobycia, nowy plan na kilka lat.. i już widzisz, że małe otwarcie na drugiego, efektem motyla przynosi kosmiczne poruszenie, kamyk prowokujący lawinę, pozytywne wiat zmian, który niesie i dobrem wypełnia...

I każdy z nich inny, każda twarz świeci innym kolorem, każdy skrawek serca daje z siebie coś innego, coś zawsze dobrego; zbierasz, pielęgnujesz, cieszysz się, idziesz dalej, bogaciej, pewniej, miarowo

kawa smakuje inaczej, km pod gorę mniej boli, czekolada łamana na pół łączy tabliczki...

Czy to tylko taki czas, który przynosi paletę uśmiechniętych twarzy, czy tak już będzie zawsze? nie wiem... czy wiedzieć powinnam? pewnie tez nie... przyszłość ma zapach pozytywnej niespodzianki, drży poruszona skrzydłem motyla, świeci poranną rosa o biegu...

i choć czasem upadasz, i myślisz, to koniec, źle, zawiodłam, nie dotrzymałam, złamałam...to zawsze jest obok ta dłoń, co podniesie, przytuli, pomoże , otrzepie z pyłu niepowodzenia i zachęci do dalszej wspinaczki... ważne jakim się podnosisz... przerobić lekcję, wyjść lepszemu, zapomnieć o stratach... budować lepsze...

sobota... bieg o świcie, bieg kilku wzniesień.... jedno mija drugie przychodzi, jak dobrze,że przychodzi....




wtorek, 23 sierpnia 2016

kolejny maraton za mną

20 sierpień i kolejne prawie 42 km są już przeszłością...
Kolejna długa lekcja nie tylko biegania ale tez i siebie, swoich potrzeb i możliwości...
Po pierwszych 2-4 km już wiedziałam, ze słabo nawodniłam swój organizm...to ze pogoda jest przez cały tydzień deszczowa nie oznacza, jak się okazuje, ze przed maratonem nie potrzebuje wypić tych 2 l wody dziennie, a nie piłam , no i zemściło się, dreszcze, na szczęście rozpoznawalne już, i  z wolna ogarniane
A potem... jak mi dobrze tak biec samej , swoim rytmem, swoim tempem, jest ok, cisza , ja i bieg, ja i natura, km za km, równo, spokojnie, czasem coś boli, ale przechodzi, czasem za dużo słońca i za dużo asfaltu, ale to tez przechodzi...
Planów w głowie wiele, każdy dotyczy innej sfery życia, jest radość, są przemyślenia, jest dobrze, trzymam się planu
i tu nagle... ups! nie pamiętam który to km,na pewno po 25...nagle płasko, długa szutrowa droga w lesie, ciągnie se niemiłosiernie... jest nudna, długa i rany jaka samotna... i wtedy ja - przekonana o tym jak dobrze mi samej, jaki to ze mnie pustelnik, okazuje się, ze właśnie mi teraz brakuje drugiej osoby, wsparcia, dodatkowego skrzydła, energii.. zdziwienie...
I właśnie, to co tak usilnie wypierałam z siebie, przyszło taka ogromna siła, i to ona mnie powaliła, nie ból, nie brak siły, tylko brak drugiej osoby u boku,,, ta pustka...
I te wszystkie nie wiadomo skąd myśli, po co mi to? czemu biegnę? przecież wiem, że to przebiegnę wiec po co tak się męczę? Walka samej ze sobą, jak tu przekonać siebie, ze warto, ze po coś to jest, jak już jesteś na tym etapie to dobiegnij, ukończ, zrób to... dialog myśli wszelakich...
Czekałam zbiegu jak zbawienia, bo wiedziałam,z e wtedy nowe siły przyjdą, nowa ja się odrodzi...
przyszło, dałam radę i razem z tym kolejne dwa piękne momenty.. na 38 km wsparcie, pojawia się przyjazna twarz która wierzy i pomaga, biegnie razem, motywuje po prostu jest, jest łatwiej, lżej, po ludzku milej..
meta... zawsze euforyczna radość, tym razem wpadam w ramiona stojącej tam dobroci... :-) dałam rade, może trochę, kilka minut poza planem, ale jest dobrze, jest spokój, radość, zadowolenie...

I już wiem, że pustelnikiem nie jestem, lubię bywać w pustelni, ale tylko czasem, tylko żeby usłyszeć swoje myśli, poukłada siebie na nowo...ale tak by żyć potrzebuje drugiej osoby, potrzebuję dzielić się swoim światem, tymi lepszymi i gorszymi momentami...

I znowu ten maraton jest kolejnym odkrywaniem siebie,tym razem, był zderzeniem tego, czego z siebie wypierałam... Nie da się uciec przed sobą, nie ma takiego miejsca, gdzie to pukanie nas nie znajdzie... a może tylko ja tam mam?
nie wiem

Sobota, niedziela, nowy tydzień, wiele dowodów sympatii, przyjaźni, dobry czas, gdy skrzydła rozkładają się do lotu.. wysoko dotknąć nieba..







czwartek, 18 sierpnia 2016

miało być o bieganiu

moje życie jednak poplątane jest, a może po prost dużo się w nim dzieje... maiło być o bieganiu a czasem posty robią się osobiste,,nic na to nie poradzę, że strumieniem wylewa się coś ze mnie i potrzebuje ujścia, a że zazwyczaj nie ma komu tego przelać, przekazać to jest papier, ekran, komp.. i płynie
płynie potokiem słów, które nie mieszczą się w głowie
jak teraz
czas porządków
czas odnajdywania się na nowo, patrzenia na siebie z nowej, bo dzisiejszej perspektywy
bieganie miało być antidotum na stres i plątaninę myśli, bieganie doprowadziło do bloga, który maił być jak dziennik, gdzie zapisuje metodycznie swoje treningi i przygotowuje się do ultra
wyszło inaczej
jest bieganie, było małe ultra, a blog... jest gąbką, która chłonie myśli, których trudno komuś innemu powierzyć, bo jak można słuchać kilka godzin strzępków myśli w nieładzie...

tu się miesza wszystko, emocje, potrzeby, wysiłek, pot i radość
i te chyba już nerwowe szukanie kontaktu z kimś, z czymś, co by, kto by zrozumiał, wysłuchał, wypełnił...
i czasem się gubię, czasem powtarzam te same błędy, które jak zawsze doprowadzają do tych samych rezultatów,, zawsze... uczyć się, nauczyć się, nie poddawać, nie ulegać, trzymać pion i poziom...w asekuracji, w obronie...
kiedyś ktoś spytał się mnie, czemu Ty musisz dojść do ekstremum w bieganiu, żeby osiągnąć euforyczną radość? czemu...? nie wiem... w sumie ciekawe to...czemu tak jest? odbicie potrzeb, odbicie studni, która jest we mnie, która tylko napełniona do pełni, kilometrami wysiłku przelewa się czystą wodą radości.. może... nie wiem...

czy zawsze muszę dotknąć ściany, by powstawać silniejszą? czemu nie staje się to w trakcie, czemu nie skręcę przed ściana ratując się przed guzem? młodość duszy czy głupota niewyciąganych wniosków?

to przygotowanie pod maraton jest inne, coś już jest za mną, tydzień co najmniej ciekawy, to co działo się w głowie, ciekawe jakim obrazem odbije się podczas biegu..
żywieniowy tez jakby nie do końca jak trzeba, co jeszcze? eksperyment
nie ma jednak nic tak samego... zawsze ta droga jednak się trochę rożni... Ciekawa jestem
siebie w sobotę popołudniu...



pod górę

Sobota się zbliża... maraton, pierwszy u siebie, głowa pełna niepokoju... a w sumie ma być to przyjemność...
Dziś lekkie 6 km stawało się przeszkodą, tylko jaką? w nogach, głowie czy duszy...
a może już po prostu nie chce mi się walczyć i odespałabym ten zakręcony czas...bo co tu ukrywać łatwo nie jest, poranne wstawanie, dieta, wzrok ludzi obok...
jakiś ciężar noszę w sobie.... usunąć, przesunąć...mieć to za sobą i odpocząć, porobić nic
czemu ja to sobie robię?
bieganie to przyjemność :-)
czekam na przyjemność mety...
możne to po prostu kosmos się przesuwa i z bólem zmienia, i prostuje...
a może to zwykła trema i chodzi tylko, ze strach reszcie powiedzieć, że chce biec sama, że nie chce wokół nikogo, że potrzebuje samotnego maratonu, bo... potrzebuję...

coś nic mi się dziś nie składa






piątek, 12 sierpnia 2016

wyczekiwanie

Totalnie zasłuchana w Sigur Ros czekam 20 go sierpnia... Coś tam biegam, pogrążona w myślach, zajadam się czekolada i planuje następny tydzień, dieta przed maratonem, lekkie wybieganie, obranie strategii, planu, choć niby luz i zabawa jakieś napięcie jest.. żeby dobrze wypaść, żeby przebiec, a jaka będzie pogoda?, jak to skomentują niedowiarkowie itd, itd..
a czas płynie, choć w moim wypadku biegnie
sprawy firmy, terminy, plany, obietnice
i moje sprawy, co odpuścić, za czym gonić, o co walczyć...
Gdyby mieć taką nieskończoną wiarę, na kim można polegać, o co się oprzeć, o ile świat były prostszy...a  tak.. życie, ciągły eksperyment, ciekawy, kruchy, jednak chwilowy
ucieczka zbliża do rzeczywistości, oddech wolności ładuje baterie dnia codziennego
powroty, sinusoida życia...

tworzenie siebie ciągle na nowo
podszepty, rady, plany, komentarze, jak się w tym wszystkim budować na kolejne dni...?

Maraton - ciekawość siebie w nowym stanie, ciekawość myśli i efektów... co tym razem przyniesie?

i to bezwzględne marzenie o ciszy i spokoju, o stanie bezruchu, gdzie zawieszona odpoczywam  i nic nie tracę...

taki stan.. piątkowy...




poniedziałek, 8 sierpnia 2016

co lubię

Dziś przyjaciel spytał się mnie "co lubisz?" i tu wylało się strumieniem szczęścia tyle rzeczy, bo jak się tak człowiek wygodnie rozsiądzie na kanapie lub co najmniej połozy w słońcu, wypije dobrą kawę i zje ciasto vege, to już wie, ze życie piękne jest, ze to dar, ze trzeba je pielęgnować, pochylić się nad nim i nadać mu sens
to wszystko lubię... te małe elementy, które przy poranku rosną do rangi nadających rytm, jak kawa z cynamonem, jak ciasto z wiśniami, jedzone nieśpiesznie przy wnikliwej rozmowie dwóch rozszalałych głów...

bo to, że biegam, pracuję i robię, to co lubię, że po drodze spotyka się osoby, które mają głęboką radość w oczach, lub gdy ta radość się otwiera bardziej, gdy zaglądniesz głębiej, tak od serca, gdy się pochylisz nad czasem małym elementem życia, to lubię

może trochę Tu i Teraz, nie miej jednak z dużą inwestycją w przyszłość, bo z tym cząstek świstała stroi się życie, rodzi siła i wiara, a to pokona przeszkodę, stworzy nowe możliwości
otwartość i spokój...

i ten wczorajszy bieg... zgodnie z planem, trochę sama ale razem, swoim tempem i rytmem, to ze byli lepsi, to ze czekali, ma to znaczenie małe, to ze stają się lepsza siebie dziś, to ma znaczenie ogromne
to jak nowe otwarcie, duża dawka siły i wiary, endorfin zdobywanych przez ponad 11 km
mogę, potrafię, dam rade, mogę więcej...
i jak się tak przyglądam, przypatruje, sprawdzam, to widzę, ze tyle jeszcze miejsca jest w moim życiu na tyle jeszcze rożnych spraw
napełnić, dopełnić, zasmakować, dotknąć, podzielić się...

i to też lubię...

i nic, ze czasem boli, i nic, że chmury czasem ciężkie wiszą, ma to tez swój wymiar i wartość, za nimi zawsze jest słońce, ważne by po nie zawsze sięgać, samej, razem, we dwoje, byle z wiarą...

a... i to tez lubię... dziś nawet bardzo lubię




piątek, 5 sierpnia 2016

nowy start

Zbliża się dzień kolejnego maratonu, który będzie totalną niespodzianką, bo tyle się dzieje..
Głowa pełna autostradą myśli, kondycja na poziomie zagadki...
W niedzielę kolejny bieg, czy sprawdzian? sama nie wiem, jakiś plan jest, czy wytrwa do tego czasu, czy słońce nie wypali go historią sprzed roku?
ciekawam...

Jedno pewne, czas na drogę detoxu, detoxu wszelakiego, by przebić się o lepsze jutro i... przebiec :-)
ustawić, uporządkować, podnieść się... porzucić rozczarowania
ktoś kiedyś powiedział - oczekuję dużo, ze świadomością, że mogę dostać NIC - jak to wszczepić w organ serca i pozwolić duszy żyć tym zdaniem, wyzwolić się od natury człowieka?
i znowu myśli płyną w strefę cienia, zawrócić, iść ku słońcu...
no dobrze, to od jutra, a może już dziś teraz, zaraz?

po omacku...

https://www.youtube.com/watch?v=kcx_XuNWWjg




czwartek, 4 sierpnia 2016

idzie nowe

I znowu zbieram się w sobie
Pył własnoręcznie rozrzucony zbieram w sobie, by na nowo lepić siebie na ten czas jutra
Który ma nadejść w lepszym świetle
Ile razy jeszcze trzeba odbić się od ściany by zrozumieć, ze słonce parzy i spala

Czy hartowanie we własnoręcznie zadanym bólu nigdy nie będzie miało końca?
Kiedy czuwający Anioł powie – wystarczy, już jest dobrze, dotknęłaś nieba, ciesz się, żyj oddychaj, niech skrzydła szerokie niosą cię ku lepszemu
Wspinając się na skałę życia znowu widzę więcej
Bolała, było warto

Horyzont rozpostarty szeroko

środa, 3 sierpnia 2016

Powroty

Koniec jednego etapu, euforia konsumowana etapami...
energia, która niesie i trwa długo dopóki nie rozbije się o uszy niewtajemniczonych...
Coś jest w środku, coś przepełnia, daje siłę i spokój a jednocześnie ta myśl, coś się skończyło, co teraz, jak wrócić na ziemie i znowu zacząć żyć życiem biura, pracy, domu, wśród ludzi ...
Pierwszy bieg, raczej trucht, pies wyrywa się nieujarzmiony.. jak na nowo stąpanie po ziemi, wyczuć balans, skruszyć beton, zleżeć siłę..
kolejny bieg, spoko, radość, lepiej.. ból ustaje i tylko ta myśl, co teraz? jak przejść płynnie do kolejnego etapu, do kolejnego maratonu? odpoczywać, trenować? relax czy praca? wszystko nowe, doświadczenie zerowe, jedynie pozostaje sie radzić innych i wczuć w siebie w swój niezachwiany rytm, budowany mozolnie przez miesiące.. robić swoje, mieć plan, zachować spokój..

Tak,,, spokój.. pokora...
Mój mamy sukces istnieje tylko już w moje głowie, jest przeszłości minutą dla innych, czy warto wpatrywać się w oczy reszty i szukać zrozumienia i podziwu? jeśli tak jest, praca wielka przede mną...

Mija drugi tydzień, tydzień oswojenia z nowym, po wielekroć nowym, nową ja, która pozwoliła sobie na nowe uczucia... Kolejny etap, kolejny punkt na mapie drogi... Tak, od jutra już zacznę racjonalizować to wszystko, kolejne racjonalne 2 tygodnie by znów przeżyć uniesienie i nauczyć się czegoś nowego...
oddychać? kiedy oddychać?




środa, 27 lipca 2016

moje pierwsze Ultra

Złoty Maraton i moje pierwsze kroki w biegach górskich, początek wejścia na trasę ultra :-)
45 km, start i powrót do Lądka Zdrój, Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. Biegłam z kolegą, który był wielkim wsparciem...
Przygotowania do biegu, to trały cały czas, potem tydzień przed starem odpowiednie jedzenie, dużo wody, najpierw białka, potem węglowodany, orzechy, migdały, mąka kasztanowa :-) Zero kawy, czarnej herbaty, alkoholu... Życie w reżimie, ale było warto.
Najgorsze te limity na drodze, ze trzeba się zmieścić, ze trzeba dobiec, bo wyklucza, bo coś tam coś tam... trochę nerwów i walki - jak to? przecież tak dobrze idzie, dobrze się czuję i ktoś będzie mi mówił, kiedy koniec? o nie! i biegłam, czasem wyrzucając z siebie płuca, żeby tylko zdarzyć... i tu się kłania brak doświadczenia... ale cóż zdobywa się je w boju, tak jak my  :-)Jestem bogatsza o 45 km doświadczeń, pięknych doświadczeń.
Zbiegi, podbiegi, marsz, galop, punkty kontrolne, punkty żywieniowe, woda, więcej wody... wszystko się działo...
Żywieniowo super byłam przygotowana, to jest fajne,z e już coś więcej wiem, ze baza jest dobra,z e można dalej pracować.
Dobrą decyzją był wcześniejszy przyjazd - zaaklimatyzowanie się, wycieczka w góry, możliwość poczucia klimatu, siła gór przeniknęła i było super :-)

I jak zwykle ten bieg, to droga, tysiące myśli, walka o każda minutę, walka z podbiegami, skrzydła uniesień na zbiegach... Piękny moment, kiedy w drodze czujesz, ze już to masz, ze jesteś blisko celu, ze chwila tylko i będzie lepiej, ze dajesz rade :-) niesamowite uczucie, które niesie :-)

Po drodze mijani ludzie, każdy w swoim tempem, skręcona kostka biegacza i jego walka o wynik, zmęczenie tych którzy biegli ponad 60 km i ich oczy uciekające gdzieś daleko, proszące o siłę... Pomagasz, mijasz, myślisz, walczysz...

Pytania - po co ja to robię i euforia jednak mogę, mieszanka skrajnych odczuć, łącznie z apatią, jak to? limit przekroczony? ze niby nie jest ok?  i dalsza walka żeby jednak to przejść, pomocna dłoń kolegi, woda uzupełniana na punktach, arbuz nigdy nie smakował tak cudnie...

I ten magiczny moment 30 + km, kiedy nagle wszystko się odwraca i siły przychodzą i masz siłę lecieć szybciej, dalej, bardziej, pęd do mety przed 9 km, kiedy mijasz innych, kiedy Ci lepsi zostają gdzieś w tyle, logicznie nierozwiązywalna zagdaka mnei samej :-)

Euforia mety, ostatnie 600 m jak bieg w endorfinach, gdy na mecie czeka Cię przyjazna dłoń, finisz, woda :-)
I tu o dziwo... były siły, to nie był mój limit, mogłam biec dalej.. jest przestrzeń, jest miejsce do zagospodarowania, 7 h i 11 min, mimo ze poza limitem, ale jednak zrobione
Wiem, co poprawić, gdzie są słabości, na co uważać, jaka jest baza... tak ten bieg, to baza na przyszłość.. teraz tylko rozważanie, nie oszaleć z emocji... i dalej iść swoją droga mimo podszeptów, niedowiarków i wątpiących...









środa, 13 lipca 2016

Blisko, coraz bliżej...

Wielkimi krokami zbliża się 23 lipiec - czas kiedy będę biegła Złoty Maraton w górach... za mną kilka biegów, lepszych, gorszych, spadki formy, jej wzrosty, kryzysy emocjonalne,,,ciągle pytania czy podołam...teraz już za dużo nie zmienię, można tylko budować siłę ducha... wyciszenie, spokój, koncentracja...i dieta...
Działam... cdn ;-)


wtorek, 14 czerwca 2016

Maj

   Sprawdziłam statystki w endomondo i w maju przebiegłem 137 km, kiedy w marcu 79 :-) jest połowa czerwca i ja już mam 92 km, chyba będzie rekord :-)
   Zaczynam biegać więcej, dłuższe dystanse, a wszystko dzięki grupie biegowej... sama bym jednak nie wstawała o 3.30 żeby o 4.15 spotakć się w WPK i pobiec.. grupa daje siłę, wolę walki oraz ...podciąga słabszych,czyli mnie :-) I to jest w tym wszystkim piękne, bo niezależnie jak biegniesz, jakim tempem ile km, to tak fajni ludzie o tej samej pasji będą wspierać, pomagać, nie zostawią z tyłu :-) i to w sporcie lubię :-)
   Oczywiście jest rywalizacja na zawodach, ale mimo wszystko zdrowa, no może u nas tak jest :-)
To chyba tak, jak w życiu, są dni, kiedy potrzebujemy być sami, uciec na pustynię, odpocząć, wsłuchać się w siebie, swoje myśli, oderwać się ale tez potrzebny jest drugi człowiek, który wesprze, doda skrzydeł, pomoże, doda otuchy lub po prostu poczeka...
   Tyle pięknych rzeczy można zrobić razem - jest grupa biegowa PaintRun, tworzymy Predathlon.. wspólnie przygotowujemy się do Maratonu Wigry, potem kolejne imprezy, mamy wspólne plany... miłe to... Samotność wtedy jest do ogarnięcia...
     Choć, jak mówi mój znajomy - keep balance- nie wszyscy żyją bieganiem :-) no tak, nie wszyscy... :-)  i jak sobie o tym myślę, to ja tez nie żyję tylko bieganiem, choć, kto wie... kalendarz podyktowany imprezami biegowymi, treningami, pracą, plus kilka innych spraw... Nie mniej ciągle wierzę,że uda mi się tam,czyli w moje życie, wbudować rzeczy, które są bardzo ważne...a które gdzieś czekają w przedsionku... wierzę, ze czekają...
   Biegałam w poniedziałek, jutro biegam popołudniu, w sobotę ok 30 km... w międzyczasie spotkania, praca, nowe myśli i projekty... We wrześniu wiele się
wyklaruje... taką mam nadzieję...


piątek, 20 maja 2016

Chmura...

Dawno mnie tu nie było... Praca, praca, zawirowania, czasem nie moja energia, która unosi i sprawia, że człowiek, czyli ja ucieka gdzieś, poza siebie... Ostanie dni, to unoszenie się na fali czegoś nowego, odleciałam na chmurze.. ;-) w takich sytuacjach moją wierna przyjaciółka zwykła mówić, tracisz kontakt z ziemią, zgadza się... tracę, a tendencje mam ku temu spore, wiec wracam, trochę przymuszona, trochę pod prąd, trochę wbrew naturze, ale wracam, bo tak jest dla mnie lepiej, bo taki ma być mój kolejny krok, bo trzeba pogodzić niebo z ziemia, równowaga, ciągle uczę się tej równowagi... z jednej strony, żeby nie odlecieć zbyt, z drugiej, by ziemia nie przygniotła... ech.. gdzie ci Mistrzowie gatunku równowagi? ;-)
Złoty Maraton się zbliża, plan już wytyczony, ufff.. teraz tylko proszę o konsekwencję w działaniu :-) że za dużo na raz? ze za dużo się dziej? kilka biegów, trudnych jak dla mnie, ze jeszcze praca, firma, że kolejna impreza do "zorganizowania"?  że za dużo biorę na siebie? nie wiem, nie odczuwam tego tak, może ta przestrzeń do zapełnienia jest duża... hmmm.. trudno oceniać siebie... a może to ta chmura, która pcha do przodu niezależnie od okoliczności?
Coś pewnie gubię po drodze, coś pewnie istotnego, a możne po prostu gonię za czym w innym kierunku niż trzeba?
I choć weekend zaplanowany, jakaś pustelnia by się przydała... przemyśleć, poukładać, a może po prostu wczuć się w to co istotne dla mnie...
I o mądrość poproszę, żebym wiedziała, kiedy milczeć, kiedy się odezwać...

a jutro? jutro 7.10 punkt spotkanie i jedziemy w las biegać, górki, 15 km... rany :-) nowa ekipa, robi się miło :-)

i jakie tu zdjęcie dać... chyba tylko nostalgicznie zachód słońca,,, gdyż zapowiadało się miło...




poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Czekanie...

Jeszcze tydzień i wszystko będzie jasne... czy można biegać dalej, czy można biegać intensywniej, czy trzeba będzie zmienić plany...bo jednak to nie jest jakaś tam pomyłka...
Niby nic, czekanie... właściwie stan bezruchu...a jak się zagęszcza...
I w tym wszystkim człowiek poznaje bardziej siebie, czy się buntuje, czy nie, co chodzi po głowie...
Pierwsze dni mijają zagadkowo dobrze, jest duża ufność i robię swoje, pracuję, biegam, uczestniczę w różnych wydarzeniach, nic nie zmieniam, trwam, a właściwie żyję bez z
mian, może bardziej w sobie, choć chyba tylko ja to wiem... Brak oceny, czy dobrze, czy źle,czy tak ma być... Bo teraz, na razie, nic zmienić nie można... Może to ostanie długie wybiegania, które nieświadomość akceptuje, przymyka oko, pozwala, bo przecież jeszcze nic pewnego..
  Scenariuszy kilka, kilka koncepcji, ale takich raczej bezwolnych, bo spora garść wiary każe ufać, że kierunek obrany był słuszny, zdarzają się potknięcia, błędy, ale ważne co z nimi zrobimy, jakimi powstaniemy..

Wiec tak sobie czekam żyjąc, a może to jest taki stan powstawania na nowo? na nowo widzę, co ważne, czego tak na prawdę potrzebuje, z czego trudno będzie zrezygnować, a o co tak na prawdę walczyć...ciekawe, nowe...inne..