Obserwatorzy

wtorek, 20 grudnia 2016

zakończenie- super rok

Kolejny rok biegowy zamyka się... niedzielne długie wybieganie na 30 km po lasach, wąskich drogach, czasem w chaszczach potwierdziło, to co gdzieś schodziło po głowie lub to ,co ktoś kiedyś coś szeptał.. ja to nie bieganie ulicami, ja to jednak trial... :-)
Perspektywa szerokiej prostej drogi jednak zabija moją głowę klinem - nuda, kręta droga stawia wyzwanie, pobudza adrenalinę i sprawia,ze spokojnie można biec godzinami czerpiąc energię z siebie, z otoczenia...
zadziwiające są te sinusoidalne wzloty i upadki na trasie,a może po prostu słabsze i lepsze kilometry... jest radość, jest zadowolenie. Plan na ten rok wykonany. Małe ultra za mną, czas na kolejne wyzwania... Choć i tak, to co w tym roku najważniejsze, to ludzie, dzięki bieganiu poznałam lub odświeżyłam znajomość z niesamowita grupą... duży pozytyw, wielki dar, każdy inny, ale każdy z mega sercem i duża wartością w sobie, duża nauka czerpana garściami.

Wierzę, ze udało się stworzyć coś niesamowitego, coś co tylko będzie się rozrastać i pączkować...
Lekcje spokoju, pokory, radości z małych rzeczy, radości z dzielenia się, nauka bycia z kimś nowym, czasem totalnie innym, otwarcie na drugiego... Coś dużego zostało zasiane :-)














piątek, 9 grudnia 2016

Laukinis Trail 27.11.2016

Udział w tych zawodach, to była szybka myśl, która przebiega przez głowę raczej w listopadzie J ktoś coś usłyszał, ktoś komuś gdzieś coś powiedział, wysłał widomość i stało się jasne – jedziemy – 5 osób z naszej drużyny J
Raczej totalnie bez przygotowania, chyba tylko Maciej mail w głowie tę trasę i co tam może nas czekać, gdyż tydzień przed przygotował nam bieg na ok 22 km po lasach i wertepach w dolinie Rospudy. Ja raczej totalnie nieświadoma tego co może nas tam czekać, ufna w instynkt Macieja jechała na żywił, na luzie, tak po prostu, pobiegać w nowym miejscu. To miął być przygoda J i była J
Kilka niespodziankę po drodze, ruszyliśmy za wcześnie, ale może to i dobrze, bo zdążyliśmy wszystkie kanapki zjeść , wypić herbatę, ale i tak jak się okazało dla mnie za późno. Jednak trzeba trzymać ten stan – 3 godziny przed biegiem ostatni posiłek.
Start na 32 km, 8 kobiet, w tym ja, jedyna Polka i chyba jedyny amator, gdyż wszyscy wyglądali jak rasowi ULTRA, chudzi, wysportowani, twarze wyrażały ilość setek przebiegniętych km, bez żadnych dodatkowych bagaży. Widok niesamowity, gdzieś w nieznanym lesie tylu Ultra  i myJ gdyż ja biegałam z Maciejem, dziewczyny miały biec po nas 20 km.
Nie wiem, na którym km zaczęły się niespodzianki typu wysokie podbiegi, które raczej na czworaczkach pokonywałam niż na swoich dwóch nogach, zmiana pogody, deszcz z gradem nas najpierw zmoczył, wiatr owiał, kilka razy zaliczyłam poślizg mimo moich super extra niesamowitych Salomonów. Przeżyłam Łemko, a tu na tym błocie poszłam jak długa J no miło… góra, dół, błoto, góra, dół, przeskoki przez pnie, schody, śliskie schody, mostki, strumyki … po 10 km przez głowę przeszła myśl, ze jak następne 20 będzie takie same, to nie dam rady… ostania kanapka ciążyła kamieniem na żołądku, kilka warstw ubrań przeszkadzało, znowu w głowie myśli, jak tu się ubrać następnym razem, ale jak już deszcz nas obmył, to okazało się ze jednak te warstwy się przydały, było ok.
Pierwszy punkt, chyba jednak za szybko, łyk wody przed schodami w górę.
Do 14 km czyli do drugiego punktu, gdzie trasy się rozmijały biegło mi się tak sobie… dywagacji myśli w głowie 100, każdy bieg to programowanie się na kolejny, co powinnam zrobić lepiej następnym razem, co tym razem przeoczyłam, zaniedbałam, albo co się sprawdza… i już wiem, że trzeba iść na zakupy, bo spodnie z ubiegłego sezonu już są za duże (w sumie to super, ale teraz to przeszkadza… J). I jak tu się ubrać na Ełcką zmarzlinę, żeby to przeżyć, i co ja zrobię jak już wrócę do domu, bo pomysłów 100.
Rozmowy z Maciejem, wymiana myśli, co nie tak, ze trasa super, czy cos boli, jakie temp, „o dogoniła nas Bożenka”, a teraz bierzemy te dziewczę z przodu, przeginamy”…i biegniemy
Od 14 km świat już był inny, chyba już nawet śliskich schodów nie było, a może raz.. nie pamiętam, pamiętam za to ze ostatnia kanapka się strawił, widoki stawały się coraz piękniejsze, natrafiliśmy na zielona polane od mchy, która zapierała dech w piersiach… a potem zbiegi, to co lubię, już bezpieczniejsze, bez poślizgu, jest euforia, bieg brzegiem rzeki, po sitowi, super, tym razem ja jestem z przodu, bo tak mi łatwiej, bo w głowie się nie kręci od patrzenia na buty biegacza przed i jak się okazuje, ze to ja ciągnę Macieja (???)… i to jest fajne, ta wymiana energii, bieganie w parze ma swój urok, energia się przenosi, jeden drugiego wspiera, czasem nawet ciągnie, jak to bywa na podbiegach – wyciągnięta męska ręka ratuje tempo.
Tym razem biegliśmy bez batonów, dodatkowej wody, wystarczały tylko punkty żywieniowe, choć przed każdym tęskniłam ze 2 km za herbatą, bez czasomierza, aplikacji, zwykły zegarek, zgadywanie, czasu, tempa, odległości, ma to swój urok, jesteśmy tylko my, natura i nasz bieg, ból, radość, słonce, deszcz, grad, śnieg – gdyż pogada pokazała nam wszystkie swoje oblicza. W myślach szukam wodoodpornych rękawiczek, bo marznę…
Po drodze spotykamy kolejna dziewczynę, chyba jednak zmęczona swoja szybka gonitwą, przeganiamy ja na zasadzie „szczęśliwych ultra” uciekamy, żeby zniknąć z pola widzenia, robimy swoje , do przodu.. potem to już jest tylko, w moim wypadku ucieczka przez zimnem, gdzie ta meta? Totalnie nie wiemy gdzie jesteśmy, trasa zakręcona totalnie, kierunki się mylą, choć oznaczona super, robi się szaro.. ale jak to się robi szaro, ciemno? Już? W nogach czujemy, z e meta powinna być już od 2 km a jej ciągle nie ma i jeszcze nie wiemy, gdzie jesteśmy, no fajnie…nic to robimy swoje J
Wzrok się wyostrza J i w końcu jest! Czekają na nas dziewczyny i …dużo herbaty, ciepłej herbaty J
Przebieram się, zdejmuję zimno, nakładam suche, to było fajne, super przygoda.
Choć organizacja totalnie inna niż w Polsce, ale ma to swój klimat, tak jest naturalnie, ludzie zebrali się, pobiegli, ktoś dostał puchar, no może medali żal, bo to jednak pamiątka, ale jest numer startowy, nawet czysty.
Dla mnie ten bieg był walka, nauką i harmonia i jednak duża radością, inspiracja do dużo nowych rzeczy. Już wiem, co chcę, rzeczy ułożyły się na swoich półkach.
Mijani mili ludzie, nasze białe kurtki jednak robią wrażenie, nikt nie przechodzi bezwiednie obok, i to też jest miłe. Ludzie mówią do nas po polsku, życzą powodzenia, zapraszają za rok. Jest dobrze. I ponoć to mój najlepszy w tym sezonie bieg!! Czad J
Duże tego dobrego się wydarzyło, do drużyny doszła sprawdzona w boju Gosia – nasza fizjo, extra babka.

I tak na koniec, polecam bieg, polecam traile, polecam drużynę, polecam bieganie J