Obserwatorzy

piątek, 1 marca 2019

Podróż

...jak to nazwać, odpuszczenie, zatrzymanie, pielgrzymka, przygotowanie?
Od zimy zastanawiam się nad swoimi planami biegowymi, co, kiedy, gdzie...i nic...pewnikiem był Śledź i jest 100 na BUT...dalej pustka...marzeniem była Szczawnica, ale przegapiłam...a teraz...co teraz?
Od kilku miesięcy czułam przymus decyzji, przymus wyboru, przymus planu...obserwując deklaracje i plany innych czułam się...zagubiona...gdyż wydawało mi się, że nie wiem, co chcę...przymus, że biegać trzeba, że trzeba trenować...coś zadecydować... I dziś budząc się w marcu pełnym nadziei zrozumiałam, że ja mocno potrzebuję oddechu, przestrzeni, wiatru w skrzydła...i wbrew pozorom pustelni...że póki co start w zawodach stanowią dla mnie ciśnienie i presję...w życie wdarł się chaos, który widać w relacjach z najbliższymi...a tak nie chcę...
Myśl kiełkuje jedna...przygotować się rozsądnie, dobrze, z radością...odnaleźć zagubiony element, popracować nad sobą, być lepszą, znaleźć czas na radość bycia z drugim człowiekiem, spacer, kino, koncert, praca, Fundacja...w to wszystko przepleść treningi...ułożyć siebie w tym, ułożyć się ze soba...
Minął rok od kiedy jestem poza IL...a chyba dopiero teraz poczułam, że wiatr zaczął wiać w skrzydła...że dopiero teraz oddycham pełniej...stanąć na gorze i zbiec z niej...otworzyć się na opinie innych i odpuścić to, czego trzymać sie nie warto... zaryzykować  i stanąć z sobą twarzą w twarz...znaleźć balans między sobą a światem, nie zgubić, odnaleźć...przyznać się do błędów i chcieć je naprawić...pójść na spacer...przeczytać książkę...nie być zachłanną, dać sobie czas...przestać się bać i nie wyprzedzać faktów...przestać się śpieszyć...poukładać..