Obserwatorzy

sobota, 20 kwietnia 2019

Ultra Hańcza

Od kilku dni biegam, maszeruję, jeżdżę po Suwalskim Parku Krajobrazowym...Myśli nieuporządkowane cisną się w głowie od poniedziałku....tysiące pytań, moje własne podsumowanie siebie; czytam relacje i ciagle zastanawaim się ..a ja? czym dla mnie był ten bieg...czego się nauczyłam, w czym mnie zmienił lub chce żeby zmienił...
Dziś jest ten dzień, który klamrą zamyka pewien cykl...
Przygotowania do Ultra Hańczy przypadają zawsze na okres przed Wielkanocą, co dla mnie ma ogromne  znaczenie, takie wejście w inny wymiar, bardziej przyglądam się sobie, coś decyduję, odcinam oczyszczam; wszystko to razem potem daje początek kolejnemu etapowi życia...
Kolejny rok, kiedy życie swe odliczam od Hańczy do Hańczy, co się zmieniło gdzie jestem...
Ta edycja była trudna... W składzie okrojonym...na nowo stawialiśmy kroki, inaczej, po staremu, ze zmianą, bez zmiany...
Strach.. strach, który paraliżowała działania, strach , który zatrzymał, a może strach, którego pokonanie poprowadziło w nowym kierunku...nie wiem?
Czuwa nade mną Coś, Ktoś, bo w godzine złej zawsze jest pomocna dłoń, wyjazd, telefon, medytacja, książka, oderwanie... I te wielkie oczy zaczynają znikać, przychodzi uporządkowanie, małymi krokami do celu.. konsekwentnie… zadania po zadaniu wyrywane, temu co obezwładnia...
Co było trudne? trudne było odnaleźć sie w ławicy zdań, pytań, podpowiedzi, krytyki, dobrych i złych rad, pokus i różnych podszeptów... Dlaczego? po co? a czy nie uważasz, że? a może by tak? a może byśmy? a nie boisz się, że? nie martwisz się o?.. moim zdaniem; ich zdaniem, nie, nie tak' źle; jest super... ławica...Wszystko płynęło w moją stronę...oprzeć sie temu? wysłuchać? co wybrać? gdzie się zatrzymać? komu wierzyć ? co odrzucić...???
Opadał entuzjazm,,, wchodziła nerwowość...a to nie tak miało być...I wtedy te niesamowite zdanie Jarka- "wiesz, bo my musimy to tak zrobić, żeby zachować radość działania, nie znudzić się bieganiem, i żeby po całej imprezie jeszcze nam chciało sie biegac"... Niby oczywista sprawa, wyartykułowana wtedy była jak gwiazdka na niebie, uchwycić sie jej i płynąc...potwierdzona słowami Asi, bo w tym wszystkim ma być serce i dobro… i to uratowało mnie i może imprezę ;-)
No tak! Skupiłam się na nieistotnym! zapomnailam, zapomnaiłam o człowieku, radości... wróć, odczaruj, zostań jak było... poszło...

Ja, która nie lubie Cosiów, Kiedysiów, Jakosiów…(za daleko jesteś Marzena ;-)) w chwilach, kiedy koniec z końcem nie chciał się wiązać i pojawiały się rzeczy niespodziewane nawet dla mnie...weszło "jakos to będzie"....a przecież zawsze mówiłam sobie " nie ma jakoś, ma byc dobrze, albo całkiem…" poddałam się Jakosiowi...i on przyprowadził małe i większe pożary... Teraz już wiem...na nowo unikam go...nie liczymy już, że się coś uda...liczymy na to, że zrobiliśmy wszystko żeby było dobrze,,, reszta to tylko lepszy cud...

Kiedy emocje biegały po całym SPK, te najpiękniejsze przybiegały na metę, te z dreszczem, ze łzami wzruszenia, z radością nieoczekiwanego, potem i solą biegaczy, uściskami, słowem, gestem, uśmiechem...
Z jednym wyjątkiem, można powiedzieć było dobrze...

Co mi to dało? Uporządkowało mnie, dało siłę, wiarę, że trzeba słuchać tego głosu w środku, czasem może niepokornego, ale on ma dziwnie dobry radar, bo prowadzi w dobrym kierunku...zaufać, porzucić strach, ryzykować, rozwinąć skrzydła, stać mocno na ziemi, cenić pomoc, szukac jej, puścić, kiedy trzeba wodze fantazji, współtworzyć...

W dniach i tygodniach, kiedy nie odbierałam wszystkich telefonów od przyjaciół, gdzie nie wychodziłam na kawę, rzadko byłam w kinie, książkę przeczytałam do połowy...nauczyłam się medytować, ćwiczyć jogę, wyrwać czas dla siebie, chronic azyl... Nie wiem tak na prawdę, czy bardziej zyskałam, czy bardziej straciłam... złapałam spokój czy uodporniłam się... Oczekiwać wiele, ze świadomością, że można dostać nic... na nowo uczy pokory życia..

Kiedy już doszczętnie opadnie kurz w SPK, zebrane zostaną wszystkie taśmy...na szczęście zostanie zawsze ten spokój tego magicznego miesjca, które żyje swoim życiem, mniej lub bardziej zmieniając się...magia, dobra energia, nieodkryta planeta, która buduje stan umysłu...takie mały raj na ziemi...

Ludzie...przyjaciele, znajomi, wspracie...ta edycja pokazała, że sam człowiek, to tylko bezradny pomysł...bez innych nie wykiełkuje... Przyszło wsparcie z wielu stron, za co Wam ogromnie dziękuję, że jechaliście kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lub kilkaset km, by nalać zupę, spakować pakiet, zbudować namiot, pobiec, pojechać, przywieźć, zawieźć, kręcić sie w kółko, robić rzeczy proste i trudne, bez których codzienność nie mogłaby sie odbyć...

...A na drodze do Ultra Hańczy stawałam sie vege...ale to juz całkiem inna historia..