Obserwatorzy

środa, 11 lipca 2018

Bojko

   Trudno teraz rzec, skad wziął się pomysł na Bojko i Ukrainę, sam przyszedł, czy Ania wyszperała go w odmętach FB...Cel który rok temu wydawał się tak odległy nagle pojawił sie z dnia na dzień, stanął u wrót i trzeba było się pakować...
Przebiegane kilometry, godziny na siłowni, zbiegi, podbiegi, oczekiwania i plany, lipiec miał skonfrontować z niewidomym.
     Ustalony wyjazd, wszystko porezerwowane, wypita kawa, start, ruszyliśmy na dalekie południe...
I jak to w zyciu w tym sam czasie, w głowie tysiące myśli mniej lub bardziej około biegowych, życie i jego niespodzianki pojawiały sie jak pit stopy na trasie... Lublin i przystanek na koszerne jedzenie, lody o smaku słonego karmelu i w końcu Przemyśl...przemyśl...odrzucić to co za nami i skupic się na tym co jest, wytarte "Tu I Teraz" znowu huczy w uszach... Nocleg w kamienicy labiryntów, zakupy, piekarnia, woda, migdały...autobus...ruszyliśmy ku nieznanemu... Granica, kontrola, Ukraina, nowy świat, wszystko inne, zapomniane, opuszczone, dziurawe, naturalne, zielone, samotne, ciche... Długa, za długa podróż po omacku pięła się coraz wyżej i wyżej, żeby w końcu zobaczyć zza szyby, gdzie za kilak godzin nogi nas poniosą, w odmęt spokojnej zieleni.
   I jesteśmy na miejscu, coś wypić, coś zjeść, spakować się na jutro, bo przecież wstać trzeba o 2ej, więc 4 godziny na wszystko... i chyba to co miało nie wyjść, nie wyszło na samym początku, to co miało sie wydarzyć czarnym scenariuszem się wydarzyło, strategia, plan, upadł...dobrze, że teraz... bezsenna noc oddzieliła przyjazd od startu... I poszliśmy, rzeka światełek na przemian białych i czerwonych pięła się długo i wciąż w górę, cicho, w szeleście kontaktu buta z podłożem, w rytmie wbijanych kijków, zimno, coraz zimniej....Pikuj...mgła, chmury wieje, i tu na szczycie wędrówki czeka posag Jezusa Miłosiernego... wyłonił się nie stad ni zowąd, patrząc z rozłożonymi rękami na te rzekę poszukiwaczy przygód... i jak to było? gdy w trudzie zdobędziesz szczyt, zobaczysz właściwą perspektywę? ja zobaczyłam... przybiłam piątkę i zbiegałam niżej, są chłopaki, robi się jaśniej, czerwona kula słońca wita nas przebijając się przez mgły... "Nałóż kurtkę". Nałożyłam, jest cieplej, jest szybciej, na skraju urwiska, miedzy jagodami, wąskie dróżki, gdzie dwie stopy ledwo sie mieszczą, biegnę, gonię, bo przecież Ewa też kurtkę powinna nałożyć... Zaczepiam się o coś i po raz pierwszy lądują na kolanach, na szczęście miękko jest :-)
   Żurawka - 20 km oddalone kilka km dalej wita czekolada, wodą, jak szkoda, że herbaty brak, ale podziw dla wolo ogromy, wieje, wieje, po prostu wieje...i jest zimno. Lecimy dalej.. szybciej wolniej, mijamy, wymijamy się, spotkamy, żegnamy, schodzimy, podchodzimy, za każdym razem cieszę, że ja mam, te kijki, które jeszcze rok temu były przeszkoda ogromną, teraz ratują nogi, tyłek...
Rytm, czas, kilometry płyną naturalnie, bo przecież, ja bez roamingu, bez telefonu, bez aplikacji, która mowi tobie gdzie jesteś, czy dobrze, czy źle, czy szybko czy wolno, czy zgodnie z planem czy poza...wszystko w rytmie swojej natury, podszeptu głowy, serca, czasem człowieka czasem endorfin otoczenia lub adrenaliny natury... i tak to odrabiam zaległości z pierwszych kilometrów, drugi punkt żywieniowy, 10.13 - wyruszam dalej... pniemy ie znowu wysoko, razem z Moniką pokonuje kilometry, widoki dech zapierają, biegniesz, rozglądasz się, otwierasz dziób i myslisz - ja to mam to szczęście - jestem tu, doświadczam, daje radę, wokół cisza, natura, czasem jakiś człowiek... Ostra Hora zdobyta, zbiegamy. Perełuka wita barszczem z ogniska, przyjazną twarzą wolo, pomidory, banany, pomarańcze, ciastko na deser z wolna ruszam, wolno, szybciej, zbiegam, mijam, wymijam i znowu jestesm sama, jednak lubię ten stan zatracenia się gdzies samotnie w ciszy pośród bajki natury... Bukowy las, wodospad, rzeczka, jst bajecznie pięknie, pochylony mostek jak drabina przenosi w nowy wymiar... wymiar niespodzianki... Szalony artysta poprowadził drogę kamiennych przeszkód, a kolejny szaleniec ja znaczył... jak się wspiąć na przeszkodę, która sięga mi do pach, gdzie postawić nogę, żeby nie spaść, przeskoczyć i czy lepiej się pochylić i przeczołgać, ten pień jest śliski czy bezpieczny, czy jak przerzucę kijki za ten głaz, to je potem znajde, czy jest jeszcze jedna dziura czy to juz koniec, jak postawię nogę tu to będzie bezpiecznie, strategia śladu łamie głowę... i gdzieś robię błąd, ześlizguję sie z kamienia i lecę głowa w dół, ostatnim odruchem łapie się gałęzi która ratuje mój kark i przywraca równowagę, wstaję, sprawdzam uszkodzenia, żyję, jestem, serce wali, ale jest ok.... przeszłam to, w oddali słyszę krzyk, kogos złapał skurcz, ktoś sie potknął i upadł... szmer krzaków, szum wody, natura mocno broni swojej tajemnicy...
   I gdy już myslisz, ze jest dobrze, żyjesz, stajesz przed pionową prawie ścianą, której końca nie widac a taśma mówi ci - masz tam iść, masz sie tam wspiąć, tam czeka cię cd... masakra... dziką drogą nas prowadzą, te 2 - 3 km naturalnych przeszkód to jak godzinna lekcja pokory, nic tu sobie nie zaplanujesz, 20 km rozciąga sie w czasie niewiadomego końca... Wbijam kijki, krok za krokiem wspinam się, i nie wiem, co pierwsze mi pęknie, kijki, kolano czy serce... czekam na ten okrzyk ludzi przede mna, ze to juz koniec, i nic ,i cisza...szuramy, wbijamy się...na szczycie możesz tylko ołówkiem podziękować organizatorowi za ten czas... nie dziękuję, uśmiecham się, wydobywam sie z czeluści...jem, pije to co mam w plecaku, oddycham spokojniej i chyba się modle dziękując za przeżycie :-)
   Biegnę, truchtam, słyszę swoje imię oglądam się i jest Tomek, w końcu jest z kim pogadać, dzielimy ie tym co mamy i lecimy dalej, szutry, beton, gdzie ten szczyt, gdzie ten punkt, gorąco, coraz bardziej gorąco… Zdjęcie, gdzies, ktoś, nam.. Równa- 1482 m - i juz wiesz na nowo, ze było warto...zbiegamy, trzeba biec, będzie szybciej do wody... skręty, zakręty, jagody, widoki i jest herbata, kola, bak na nowo pełen , 14 godzin za nami zostało tylko 7-9czy 11 km? co człek to opinia ;-) mocno w dół po czarnym błocie, w wąwozie, który konca nie ma, czarnym humorem znowu przypomniał się organizator, wąwóz Mordoru, ciagnie sie w dół i w dół, zwalniam, jednak moje buty nie są gotowe na taką przyczepność, a moze ja asekurując sie przed upadkiem zwalniam, tłumacząc sobie, że 5 min później chyba nie zrobi różnicy… Panie koguta oznajmia, jest gdzies cywilizacja, i jest, wyłaniamy sie z lasu, z błota, czarnej otchłani, na 3 km asfaltu... ktoś mnie goni, kurcze, jednak mogłam biec szybciej, mija mnie Monika...czyli znowu cos do poprawy :-)
   Wpadam na metę, koniec, jest 15 z przodu, to jest dobrze, choc ciagle wydaje mi się, już teraz, dopiero teraz, ze można było coś urwać z tego czasu...ale nic to... jest radość, wspięłam sie na kolejny szczyt, na nowo doświadczyłam siebie, swoich granic... uciekłam przed limitem
Uściski, usmiech, twarze, relax, radośc, prysznic, siniaki, błoto... Endorfina wypełnia po brzegi... kolacja, noc, trudno zasnąć, wszystko jeszcze biegnie by o północy spotakć się z Morfeuszem i zasnąć do rana
   Rano...czyści...głodni... każdy ze swoim doświadczeniem siada do śniadania… wzloty i porażki, doświadczenia, przeżycia, każdy coś niesie, obłok Bojko o kolorze różnym unosi się nad nami...
Zakupy, relax, czas mija już wolniej... Spacer...
   Spacer... z przycupniętych cicho domków, w leniwa niedzielę bardziej bez ruchu niż zawsze wynurza się...właśnie, kto...przewodnik, strażnik, wróż czy po prostu samotny człowiek, który łapie się nas jak nowości na drodze życia, by przeprowadzić przez wieś, zapoznać z jej tajemnica, zanurzyć nas w nature; pokrzywa - idealna do mycia włosów, mięta, wiadomo super, ale nie dla facetów, sosna, młode pędy - idealna wsparcie dla organizmu po zimie i podłoże pod jesień, orzech, tymianek...wszystko ma swoje przeznaczenie…Natura żywi, natura jest tu zawsze, rozejrzyj się... I nie idź tym asfaltem, skręć w lewo, wejdź po górę, zobaczysz jaki widok, zobaczysz wiecej... Wejdź na polanę, rozejrzyj się... i znowu by zobaczyć wiecej, szerzej, trzeba się natrudzić, trzeba zdobyć szczyt...
Trzy razy powtarza mi przepis na cudowny napoj z sosny, patrzy głęboko w oczy, puka w czoło, by obdarować komplementem który ścina z nóg - blondynka a rozumna - dla mnie, Mistrz :-)
Pojawił się i znikł, na długo zostawił ślad...mądrość i jednak młodość w oczach, mimo otoczenia, mimo postury, widzisz jakieś bogactwo, które niesie, życie, mądrość, spokój, otwartość, gościnność...

Potem jest już tylko powrót, długi, graniczny, z wolna przyzwyczajamy sie do rzeczywistości, coś jest za głośno, za asfaltowo, za bardzo szaro, daleko...
do następnego razu.... głowa i serce napełnione przeżyciami, obrazami jeszcze długo ląduje, planując sobie kolejny cel...
Radość i spokój, spełnienie, wypełnienia, pokora, nowe poznania, siebie, otoczenia... nie ma nic stałego i pewnego i to jest piękne, to co doświadczysz, zawsze zostanie z Tobą.