Obserwatorzy

piątek, 19 lipca 2019

Body positive ;-)

Całkowicie się wyluzowałam :-)
Ten rok biegowo już od samego początku był dość specyficzny a juz jego środek...to same niespodzianki losu, jak w życiu ;-)
Kiedy już tak jeden bieg za drugim nie wychodził, kiedy powstawanie z kolan szło jak po grudzie, na szczęście pojawił się wyjazd do Grecji, który totalnie wyprowadził mnie w pole biegowe a właściwie na pole relaksu i pełnej akceptacji tu i teraz. Chyba dopiero teraz odrobiłam lekcję z podstawówki na temat samej siebie, gdyż ja nastolatka, ja dziecko żyłam w bardzo średniej akceptacji siebie, trzeba było bardzo mocno zaciskać pięści lub udawać bycie ponad to, gdy inni za Tobą krzyczeli - Gruba... Na szczęście rosłam, wyrosłam a potem przyszla świadomość, wegetarianin które trochę ułatwił życie, ale i tak, gdzieś w odmętach głowy i pewnie sercu było to przerażenie dodatkowych kilogramów, kiedy waga nie była Twoim przyjacielem i świat składał sie tylko z chudszych dziewczyn ;-)
I oto lato Anno Domini 2019 przynosi wyjazd do Grecji, plaża, gorąco, bardzo goraco, nie zostało nic innego jak tylko leżeć i opalać się, przyglądać się ludziom, wnikliwie oglądać kobiety, które, nie wiem, czy to z racji wiecznego słońca, radości życia, kultury a może to obcowanie ze światem mitycznych bogiń mają tę radość siebie choć całkiem chude nie są, mają te okrągłości, który totalnie nie zakrywają strojem po pachy tylko wygrzewają się w słońcu w pełnej akceptacji siebie.
Poluzowały wszystkie, no prawie reguły, lody, wino, dobre jedzienie, brak pośpiechu, zdrowy sen, dużo puchatego dla siebie...wszystko to zaowocowało paradoksem - ja, której akceptacja siebie przychodziła z trudem, gdy ważyłam mniej, ćwiczyłam bardziej, biegałam więcej, teraz zaczynam lubić siebie, siebie kobietę, akceptuje ten stan, że bioder się nigdy nie pozbędę, że ten wąż który jednak był uśpiony znowu mnie oplótł, że jednak lubię słodycze i wieczny detox nie zawsze daje radość ;-) Mało tego, nie biegam od trzech tygodni, zrobiłam totalny reset, totalną regenerację, wietrzę mózg, łapię słońce...
Body positive - to wyczytałam w Zwierciadle - okazuje się, że nieświadomie praktykuję trend, ruch światowy, gdzie kobiety odważyły się poluzować gorset; jednak nie jestem oryginalna ;-) a z drugiej strony, well, jest nas wiecej chcących żyć bez presji otoczenia.
A dziś po raz pierwszy biegałam, biegałam we śnie, znakiem tego już tęsknię, już znowu widze siebie biegnącą przez SPK... Przymierzam się, tęsknię za treningiem, jogą, biegiem, tęsknię za planem biegowym, za celem biegowym...I bardzo wolno będę wracac do siebie biegowej, ale już siebie jednak innej... Nie wiem jeszcze jakiej i to w sumie stanowi super radość :-) Bo co sie wydarzy za zakrętem...kiedy w głowie tyle marzeń i tyle możliwości które daje życie.
Jest przecież rower, kształtowanie mięśni na kajaku i ta chęć żeby lekkim krokiem przemierzać góry, medytacja, która wzmacnia umysł i poszerza horyzont duszy...
Body positive...w słońcu, w ruchu, w zdrowi, w zgodzie z sobą...
...tak, tak...zakochałam się :-) ;-)


 


piątek, 5 lipca 2019

smaki...

Chyba już wiem, co czuła bohaterka Jedz, módl się, kochaj, kiedy opuszczała zimny Nowy Jork, toksyczny związek i wyruszyła w niewiadome do Włoch, by tam zasmakować życia i sprawdzić, czego ona tak na prawdę potrzebuje w życiu
zapisując się na maraton Olimp w głowie maiłam kilka planów biegowych, marzeń, wizji siebie...już dziś można uznać ten rok za osobiście nie biegowy, bo pewnie nie szybko się poskładam, ale nie o tym...
Będąc tam gdzieś daleko, w zetknięciu z porażką, gdzie tylko jako widz mogłam śledzić zwycięstwa innych nad góra, gdzie siedząc w słońcu, w centrum, na rynku, pod monastyrem, szukając cienia podziwiam zbiegających z gór i galopujących ku mecie, myśląc jak idzie naszym, czy zostawili kijki na punkcie, czy z nimi pobiegli, jak tam jest wyżej i dalej, pomyślałam, to jeszcze nie mój czas, przyjechałam chyba tu po coś innego; buntując sie najpierw pozwoliłam aby ten czas płyną i przyniósł, to co ma przynieść... Radość przsyzła nie w biegu, radość przyszła w beztrosce, w słońcu, w kontakcie z innymi, w smakowaniu i celebracji dni
słońce, wspólne śniadania, wieczory na trasie z lampką wina i widokiem na morze, beztroskie chwile na plaży, czy długi spacer od monastyru do monasteru, wzbijanie się ku centrum nieba, schody, schodki, by wdrapać się na kiedyś niedostępna skałę, czas wspólnego przebywania, niespiesznie, raz ciszej, raz głośniej...to wszystko odwzajemniło się radością, spokojem, wytchnieniem...
relacje, ludzie, małżeństwa, dzieci, miłość, wdzięczność, troska, błysk w oku, żart, śmiech, taka była moja Grecja...
wszystko pachniało i miało swoj niesamowity smak tętniącego życia, wszystko było soczyste, czasem po raz pierwszy lub całkiem na nowo... mieszkańcy, którzy już drugiego dnia uśmiechają sie do ciebie jak starego znajomego, witają, dzielą sie swoim rytuałem, radością życia lub po prostu stoickim spokojem...
jestes w towarzystwie ludzi których znasz i poznajesz ich na nowo, podróże kształcą; pociag, autobus, taxi, droga, godziny na gorącym piasku...na nowo kształtujesz obraz bliskich, zaczynasz widzieć nowe barwy i podobają Ci się one, zaczynasz stanowić całość... planujesz, marzysz, słuchasz, wymieniasz myśli lub tylko razem kupujesz chleb...
coś niesamowitego krążyło nad nami, coś, co chyba mogło urodzić sie tylko w pełnym słońcu, na brzegu morza, na szycie góry, w bryzie morskiej...
już nic nie będzie takie same
wielodniowy stan beztroski, radości, spokoju ładujący baterie
nakarmiłam swoją duszę radością i ciepłem, byłam świadkiem miłości, smakowałam rodzinę
bezcenne
chyba właśnie do tego pędzimy, to jest nasza meta, której czekamy, która trwa dłużej niż sam bieg...ta oaza, która Cie przyjmie takim, jakim jesteś...
nad tym wszystkim czuwał Olimp...jeszcze jest on do zdobycia...bo góry bogów nie odwiedza się tylko raz...