Obserwatorzy

niedziela, 25 lutego 2018

Ultra Śledź

Trudno rzec, jak długo się przygotowywałam tylko do tego biegu, wiem na pewno, że szybko sie zapisywałam, bo pakiety rozchodziły się z godziny na godzinę a w sumie z minuty na minutę :-)
Mróz na zewnątrz, start o 6.00, zbiórka 5.40, ostatnie dobre rady, biegnij z kimś, pamiętaj, żeby pić po drodze i...ruszyliśmy :-)
Pierwsze 20 km bajka, lekko mi sie biegło, zgodnie z planem, trzeba było magazynować czas na trudniejsze odcinki, żeby nie gonić limitu, szło dobrze, do momentu kiedy zauważyłam, że woda mi zamarzła :-) Ale póki co, nie czułam potrzeby, ani picia ani jedzenia, myślałam - jest dobrze... A potem Ogrodniczki, i tu zamiast coś zjeść i coś zabrać ze sobą do picia, chrupnęłam rodzinki, wypiłam 2 kubki herbaty i ślizgiem zjechałam na dół ;-) Kolejne 20 km to jednak walka i kryzys, zaczęłam odczuwać głód, trochę zabrało mi czasu, gdy weszłam na poziom odpowiedniego w czasie dawkowania kalorii...no i ten brak wody... Zakręcona, jak nigdy zderzyłam się z gałęzią, padłam w mech i chyba się wtedy ocknęłam, wznosząc oczy ku górze, zaczęłam myśleć logicznie, zebrałam pochowane po kieszeniach siły i cukierki i poszło :-)
40 km -  Marta, zupa, Hellena - z tym mi będzie się kojarzył ten punkt, piłam jak smok i małą Hellenę zabrałam ze sobą, najpierw do plecaka, ale okazało się, że tam Hellena marznie więc jak nigdy biegłam z butelką w dłoni, żeby trochę ogrzewać jedyny płyn, jaki miałam. Fajny bieg do 60 km, weszłam na tryby dawkowania ogrzewanych w pod rękawicami kalorii ( a właściwie dwiema parami), liczyłam czas, tempo, matematyka zajmowała umysł, opowieści kolegów "z wojska" jak makabryczne jest ostatnie 15 km, już mi migotały myślą, ze jednak w 11 godzin się nie zmieszczę.
60 km - anielski super punkt, ziemniaki wchodzą jak masło, herbata - cola robią swoje, nie ma jak się przebrać, ale nie jest źle, jest słońce, przyjazne twarze wolontariuszy, lecę dalej, do 75 km, to tylko ok 2 godz. taka była myśl ;-) I tu się zaczyna przygoda :-) jakaś wąskotorówka, jakieś chaszcze, sera pogryźć nie można, bo zamarzł, górka, dołek, górka dołek, i chyba cieszę się z tego mrozu, inaczej woda i błoto do kolan by nas czekało ;-) fuksja prowadzi do 75 km, herbata - kola - rodzynki i ruszamy dalej. I jest nas więcej, but za butem, szuranie za szuraniem zbiegamy, podchodzimy, uruchamiają sie pierwsze czołówki, jest atmosfera...
I ja, które zawody biegam sama, bo zawsze mi się wydaje, że wieje ode mnie nudą, bo biegnę w milczeniu, odrabiając matematykę, skupiając się na sobie, rytmie, biegu, tym co we mnie, stwierdzam, że nawet migający w oddali towarzysz, to dobra sprawa, samotność jest mniejsza, jest punkt docelowy, jest ktoś jeszcze...  I te kolejne kilometry do mety, to był najpiękniejszy element biegu... taka niepisana jedność biegła ku temu samemu, wspierając się na wzajem oddechem, słowem, rytmem... tak też dowieźliśmy się do mety.. Światła Supraśla, ulica, most, jadące powozy konne, bulwar, odgłosy mety...euforia...radość ogromna, mam to :-) w takim rytmie, myślę, że można i więcej :-) medal.. ktoś czeka na mecie, ciepły posiłek... jest dobrze
I tu się nic "Nie udało" - nie lubię tego słowa ;-) tu się wszystko wypracowało, każdy km przygotowań, logistyka, błędy i mocne punkty... Jak na ten szalony czas, dałam z siebie do czasu Śledzia 98%.
Treningi na zmęczeniu, to mój sposób na Ultra, jednak lubię się sponiewierać :-)
Tylko jeszcze obmyśleć plan żywieniowy w trakcie zimowego ultra i będzie coraz lepiej.

Dobry czas, duże szczęście...
Mega doładowania, to jednak ludzie - na trasie, gdy rozpoznając Cię krzyczą Twoje imię, gdy na punkcie ktoś życzliwie się Tobą zajmie, na starcie podzieli się ostatnia radą, przywita na mecie, lub po prostu doładuje przez endo ;-)

I ciągle się uczę, poznaję swoje słabe punkty i zawirowania, ale znam też i te mocne i lubię tę świadomość w sobie :-)

Impreza na koniec, radość, serdeczne rozmowy i organizm, który jedzenia nie przyjmuje a następnego dnia budzi się wilkiem w żołądku :-)
I dopóki sił wystarczy, i dopóki klimat Śledzia się utrzyma, to wracam tam co rok, bo warto :-) Lubię :-)


wtorek, 6 lutego 2018

emocje

Emocje z lekka opadają, choć w domu ciągle mam rozstawione pudełka, rollupy, taśmy znaczą szlak z kuchni do pokoju w rytmie Grand Prix :-)
Bardzo subiektywnie stwierdzam, że takie doładowanie energetyczne to miałam chyba po pierwszym Ultra :-) Życie nabiera rumieńców, dobra drogę obrałam, tak sobie pewnie idealizuję z lekka swój stan euforii zanurzonej w bieganiu.
a co tam! Czasem można bezkarnie sie cieszyć :-) nawet trzeba :-)
międzyczas wypełniony papierologią Ultra Hańczy, tysiącem planów na przyszłość, żeby tylko kalendarz to uniósł i oczywiście otoczenie ;-)
Swoje plany biegowe wciskam między kawę a spotkanie...
Książki biegowe podpierają łóżko, w głowie analiza zakupowa butów biegowych, a w tym wszystkim, to jeszcze przydało by się jakąś maseczkę na twarz wrzucić, gdyż właśnie, wszystko biegnie, nawet ten czas, on jakoś najszybciej... :-)
Luty zamknie się Ultra Śledziem, wyzwaniem, które dla mnie samej jest ciekawostką, gdyż przygotowanie opiera się na podtrzymywanej pamięci mięśniowej, a potem już tylko marzec i ciąg dalszy treningów w rytmie, wierzę, mocno wiosennym i kolejne imprezy i kolejne spotkania z ludźmi, interakcje, które pchają, podnoszą, kreują...
Gdzieś w oddali migocze Bojko jako punkt docelowy, który, coś czuję, określi mnie na kolejne miesiące...
Dobrze jest :-)
Niezależnie od przyszłości, teraźniejszość mówi jedno - bogactwo to ludzie wokół, którzy podnoszą
do góry - i za to dziękuję!